czwartek, 31 maja 2012

"Trufle. Nowe przypadki księdza Grosera." Jan Grzegorczyk

"Trufle", druga część trylogii Jana Grzegorczyka. Według mnie napisana gorzej niż część pierwsza, choć nadal przykuwa do fotela i nie pozwala oderwać się aż do ostatniej strony.
Ksiądz Wacław Olbracht został karnie oddelegowany za granicę. Przemierzając pół Europy rowerem zamierza dotrzeć do Arki. To miejsce bardzo szczególne, w którym mieszkają osoby skrzywdzone przez los lub chorobę. Po drodze zatrzymuje się z krótką wizytą  u francuskich trapistów. Razem z nimi pracuje, modli się, medytuje usiłując odnaleźć siłę i spokój. Powierzone mu zadania wykonuje raz lepiej, raz gorzej, ale zawsze z jakimiś problemami. A to źle przekręci kurek i produkowane w klasztorze wino wyleje się, a to oczyszczać będzie z kamieni, przez klika dni, pole nienależące do klasztoru. Na tym właśnie polu znajduje kamień w kształcie serca. Traktuje go jak talizman mający wyprostować kręte ścieżki jego kapłaństwa. I o dziwo, talizman działa. Z Polski przychodzi wezwanie do powrotu. Biskup stawia przed nim nowe karkołomne zadanie. Ma stać się budowniczym i z przysłowiowego piasku i gliny zbudować sobie parafię. Przed nim więc bardzo trudne zadanie zintegrowania okolicznych mieszkańców wokół powstającego kościoła i parafii. Czy podoła zadaniu?
W książce poruszane są rozliczne problemy społeczne: bezdomność, bezrobocie, alkoholizm, przemoc domowa. W tworzącej się parafii, jak w miniaturze widać całe społeczeństwo ze wszystkimi jego wadami ale także z zaletami. Źli i dobrzy ludzie przemieszani są ze sobą, złe i dobre uczynki przemieszane są w życiu ludzkim i tylko ksiądz Wacław nadal jest idealny. Opluwany i poniżany przechodzi przez błoto krytyki nie brudząc nawet skrawka sutanny. To wkurza, bo ciężko porównywać się z ideałem.
Wydaje mi się, że autor próbuje zbyt wiele problemów wcisnąć do jednej książki. Przez to stają się one mniej widoczne, mniej ważne. Rozmywają się w powodzi powszechnego zła, na które nawet przywieziony z Francji kamień, nic nie może pomóc.
Ta książka to odważna próba pokazania, że księża nie są tak doskonali jak chcieliby aby ich postrzegano. Są ludźmi i mają nasze człowiecze problemy. To pocieszające, zwłaszcza dla nas świeckich.









środa, 30 maja 2012

"Niezwykła podróż Pomponiusza Flatusa" Eduardo Mendoza

Tytuł oryginału: " El asombroso viaje de Pomponio Flato"

Dopiero odkrywam dla siebie Mendozę. Zauroczona "Brakiem wiadomości od Gurba" każdą następna książkę  tego autora traktuję jak najlepszą rozrywkę. I tym razem także się nie zawiodłam. Zabawa była przednia.
Pomponiusz Flatus, obywatel rzymski, wędruje po obrzeżach Cesarstwa. Jego misja badawcza polega na poszukiwaniu cudownej wody mającej zmienić czarne krowy w białe ( a może odwrotnie? ). Jako doświadczony i sumienny badacz Pomponiusz organoleptycznie bada każde napotkane źródło. Jak dotychczas nie udało mu się jednak dokonać tego ważnego odkrycia. Jedynym skutkiem poszukiwań jest niebezpieczna dla życia badacza choroba, charakteryzująca się obfitymi gazami. Pomponiusz zmuszony jest więc udać się, w poszukiwaniu pomocy lekarskiej, do Nazaretu. Po dotarciu do miasta natychmiast wplątany zostaje w intrygę kryminalną. Zamordowany został jeden z najważniejszych obywateli miejskich. O popełnienie tej zbrodni oskarżony został miejscowy cieśla noszący imię Józef. Jego mały syn, Jezus, prosi uczonego badacza o pomoc w oczyszczeniu ojca ze stawianych mu zarzutów a tym samym oddalenia widma ukrzyżowania. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że miejscowy namiestnik musi udowodnić przed swoją władzą zwierzchnią, iż jest przydatny i skuteczny w działaniu, a pokazowy proces może mu w tym bardzo pomóc. Pomponiusz przyjmuje zaproponowane przez Jezusa wynagrodzenie i rozpoczyna własne śledztwo. Podchodząc do niego z przenikliwością filozofa, a jednocześnie posiadając ścisły umysł badacza dochodzi do zaskakujących wniosków. Przy okazji poznaje nowych znajomych i zgłębia tajemnicę zamkniętej biblioteki. W ostatecznym rezultacie rozwiązuje zagadkę tajemniczej zbrodni, leczy dręczącą go chorobę i ponownie wyrusza na poszukiwanie cudownej wody.
Niepowtarzalny humor Mendozy, swobodne żonglowanie faktami historycznymi i cytatami z fiolzofów wprawi każdego czytelnika w szampański nastrój. Przekomiczna interpretacja rzeczywistości oraz twórcze wnioskowanie Pomponiusza to gratka sama w sobie. Wplecenie w akcję książki postaci historycznych to dodatkowa atrakcja. Czytelnik mimo woli zaczyna zastanawiać się nad pytaniem: a może historia wyglądała inaczej? Polecam, polecam, polecam.

poniedziałek, 28 maja 2012

"Metro 2034" Dmitry Glukhovsky

Tytuł oryginału: "METPO 2034"

Z niecierpliwością czekałam na moment, kiedy znowu będę mogła zejść do poplątanych tuneli moskiewskiego metra odnajdując w nich Artema i Myśliwego,a także inne postaci z pierwszej części. Wreszcie pragnieniu memu stało się zadość. Kolejna wizyta w podziemiach już za mną. Wizyta równie obfitująca w dramatyczne wydarzenia.
Minął rok od rozstania z naszymi znajomymi. Niebezpieczeństwo inwazji Czarnych zostało zażegnane. Garstka ocalałych z nuklearnej zagłady mieszkańców metra wiedzie w miarę spokojne życie. Tak samo jest na Sewastopolskiej, jednej z najbardziej wysuniętych na południe stacji. To stacja, która nie wyróżnia się niczym szczególnym, ani nie słynie z żadnych poszukiwanych towarów. Jednak jej znaczenie strategiczne jest ogromne. Otoczona z trzech stron wodami podskórnymi stanowi naturalny przyczółek obronny. Jej upadek to otwarcie drzwi do metra. Do skutecznej obrony potrzebna jest amunicja. Od pewnego czasu dostawy broni i innych towarów nie docierają do Sewastopolskiej. Wydaje się, że jedna z głównych stacji przeładunkowych, Tulska, została odcięta od świata. Nie ma z nią żadnej łączności, nie działają linie telefoniczne. W związku z tym komendant Sewastopolskiej wyraził zgodę na wysłanie do odciętej stacji ekspedycji ratunkowej. W jej skład weszli najlepsi zwiadowcy Sewastopolskiej. Mijają dni, ale z ekspedycją także nie ma żadnego kontaktu. Nie wiadomo, czy udało im się dotrzeć do Tulskiej. Trzeba więc zorganizować kolejna ekspedycję. Trzeba więc zorganizować kolejną ekspedycję. Jej skład jest dość zaskakujący: zmartwychwstały Hunter, ukrywający się na Sewastopolskiej przed dawnymi kolegami i Homer, zapatrzony w gwiazdy i wspomnienia dawny maszynista metra. Później do ich duetu dołączy Sasza, wygnanka. Razem będą musieli stawić czoło tajemniczemu niebezpieczeństwu, które zawisło nad mieszkańcami metra.
"Metro" to nie tylko wspaniała lektura sf. Przede wszystkim to bardzo dobra książka psychologiczna. Dobrze zarysowani  główni bohaterowie są wyraziści i wiarygodni dla czytelnika. Zmagając się z zagrożeniami zewnętrznymi, najtrudniejszą walkę toczą sami ze sobą. Bitwę o własną godność i człowieczeństwo.
W podziemiach metra jak w miniaturze odnajdujemy nasz świat i nas samych. Te same problemy i rozterki wewnątrz, tylko nieba gwiaździstego brak.




piątek, 25 maja 2012

"Rok w Poziomce" Katarzyna Michalak

Czy ja jestem sfrustrowana? Chyba nie. Czy jestem przepełniona jadem zawiści, że wydają książki Katarzyny Michalak, a moich nie? Także nie, bo w całym swoim dotychczasowym życiu nie napisałam żadnej. Czy podoba mi się literatura dla kucharek? Zdecydowanie nie. Bajki lubiłam tylko w dzieciństwie. A przed nami bajka co się zowie.
Ewa, od pewnego momentu Złotowska, jest dziewczyną biedną i sponiewieraną przez życie, teoretycznie. Od momentu narodzin miała pod górkę. Najpierw szanowny tatuś biologiczny ulotnił się pozostawiając narzeczoną i córkę na pastwę losu. Potem w wyniku nieszczęśliwych wyborów mamusi dziewczynie trafił się ojczym sadysta - terrorysta. Musiała mu zagrozić suszarką wrzuconą do wanny, aby przestał się czepiać. Po kilku latach, aby uciec z domu, nasza bohaterka wychodzi za mąż. Fatalnie, oczywiście. Rozwodzi się więc czym prędzej przy okazji spadając parę razy ze schodów ( w wyniku rozmów małżeńskich) i obijając sobie czaszkę. W wyniku podziału majątku traci dom i ląduje w maciupeńkiej kawalerce gdzieś na Woli czy Ochocie. Dodatkowo przez cały czas jest zakochana w swoim koledze, który nie zwraca na nią żadnej uwagi, bo jest zajęty zarabianiem pieniędzy na giełdzie. Nic to, dla naszej Ewuni. Czas wyjść z ciasnych ścian kawalerki i zacząć żyć. W związku z tym potrzebny jest dom: mały, biały i bez łap ( cytat dosłowny). Co się robi kiedy chce się stać posiadaczem domu? Idzie się do banku po kredyt !! I jakoś naszej bohaterce nie przeszkadza w wzięciu kredytu brak stałego zatrudnienia i debet na koncie. Bank, też jakiś litościwy z troską pochyla się nad marzeniem o małym, białym i udziela wsparcia finansowego wierząc na słowo, że wydawnictwo odniesie sukces. Można więc myśleć, że pokręcone drogi życiowe Ewy uległy już wyprostowaniu i po latach złych nastał okres prosperity. Jeszcze nie, kochani. Ewa, przepojona szczęściem z posiadania małego, białego, tudzież pod presją koleżanki idzie do łóżka z pierwszym lepszym facetem czego wynikiem jest nieplanowana ale chciana ciąża. Kaszana, można by pomyśleć. A jednak nie, bo jak to w bajkach bywa czeka nas piękne zakończenie. Nowy amator wdzięków Ewy weźmie ją razem z przychówkiem, dom spłaca się sam z rozlicznych bestsellerów książkowych wydawanych przez jednoosobowe wydawnictwo, a przy okazji Ewie uda się uratować życie dotychczasowej rywalce do serca Andrzeja ( ten od giełdy), która już nie jest rywalką tylko jej najlepszą przyjaciółką. No i oczywiście odnajdzie się tatuś, który przez całe życie kochał mamusię, tylko jakoś tak mu się nie udało trafić do Polski i córki.
To wszystko, wątki poboczne w stylu nieznanej siostry zamordowanej przez rewolucjonistów gdzieś w Afryce, pominęłam. Z litości. Każda pozycja z tz "literatury dla kucharek" jest lepsza od tego czegoś i od razu zasługuje na Nike. Nie ma co komentować. Ja odpadam. Nigdy więcej.


piątek, 18 maja 2012

"Zapach rozmarynu" Ewa Marcinkowska - Schmidt, Danuta Marcinkowska

W końcu z zaprzyjaźnionej bibliotece udało mi się upolować kontynuację "Lawendowego pyłu". Muszę szczerze  przyznać, że podchodziłam do tej książki z pewnymi oporami. Pamiętając jak bardzo starałam się nadążyć za powikłanymi losami bohaterów pierwszej części i ile mnie to kosztowało wysiłku, odkładałam lekturę drugiej części. Aż w końcu terminy biblioteczne zmusiły mnie do przeczytania i bardzo mile się rozczarowałam. Ten sam klimat, ten sam styl, ale zupełnie inna konstrukcja opowieści. Zwarta, zwięzła, pozwalająca nadążyć za biegiem wydarzeń.
"Zapach rozmarynu" to opowieść o losach tej części rodziny, która pozostała za wschodnią granicą. Czasy były niełatwe, przypadające na na ostry okres stalinizmu. Zsyłki, więzienia, nieustanne upokarzanie Polaków to codzienność, z którą musieli zmierzyć się bohaterowie książki. A właściwie bohaterki, bo to kobiety stanowią główne postaci opowieści. To one w tej części rodziny są silne i nieustannie walczą z przeciwnościami losu. Pracują, utrzymują dom, wychowują dzieci, starając się przekazać im choć cząstkę polskości a jednocześnie uczą jak przystosować się do nieustannie zmieniających się warunków życia. Nie bardzo rozumieją wielkie wydarzenia historyczne, które spowodowały takie zmiany, ale twardo wierzą, że jeszcze kiedyś będzie tu Polska, trzeba tylko poczekać i przetrwać szykany i represje. Czasami tylko pojawia się myśl, że może lepiej zostawić to wszystko i wyjechać do tej dalekiej i mitycznej już Polski. Tylko jak zostawić własny dom i ziemię, w której zostali pochowani najbliżsi? Tam za zachodnią granicą jest wolność i swoboda, tu jest zwyczajne, niełatwe życie. Prawdziwe życie, jedyne jakie znają. Nadchodzi jednak dzień, gdy ta najważniejsza decyzja zostaje podjęta. Trzeba jechać. Zacząć wszystko jeszcze raz. Tylko, że los jak zawsze bywa przewrotny i wszystkie ludzie plany potrafi rozwiać. Może więc choć Grażynie uda się odnaleźć w polskiej, już, rzeczywistości.. Może dziecko, które ma się dopiero urodzić będzie szczęśliwsze niż pokolenia jego przodków. Może....
Ciepła i wzruszająca opowieść o niełatwym życiu, trudnych wyborach. W prosty sposób autorki ukazały dramat Polaków pozostałych na dawnych wschodnich ziemiach Polski. Ich nieustanną walkę o własną godność i tożsamość narodową a także ciągle trwanie przy wierze, języku wbrew wszystkim i wszystkiemu. Lektura godna polecenia.


środa, 16 maja 2012

"Prowadził nas los" Kinga & Chopin

"...nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet...." Wyruszając w podróż dookoła świata pewnie trochę dba się o bagaż. W końcu stanowi on jedyną własność podróżnika. Ale o bilet? Myślę, że w ogóle się o niego nie dba. Przecież od lat wiadomo, że najfajniej podróżuje się autostopem. Można wtedy dokładnie poznać kraj ( zwłaszcza pobocza dróg) przez który się jedzie, ludzi ( przecież za kierownicą pojazdu zawsze ktoś siedzi). Za każdym zakrętem szosy może czekać na nas wspaniała przygoda, nieodkryte lub nieopisane w przewodnikach atrakcje turystyczno - historyczne.
Mało pieniędzy, mało bagażu ( choć plecak był ciężki ), za to dużo wiary i odwagi w to, że marzenia się spełniają, gdy bardzo się tego chce. Według mnie to główne przesłanie, które płynie z tej książki. Bo trzeba mieć jej całe niezgłębione morze , aby z sześciuset dolarami i biletem w jedną stronę, zdecydować się na podróż dokoła naszego globu.
"Prowadził nas los" to rodzaj dziennika. Na bieżąco zapisywana relacja z podróży. Może trochę powierzchowna i płytko oddająca otaczająca rzeczywistość. Jest to jednak immanentna cecha relacji na żywo, gdy nie ma czasu na głębokie analizy, gdy nie wie się co będzie dalej, a rzeczywistość "tu i teraz" kształtuje nasz pogląd na świat. Niemniej można w tej książce odnaleźć wspaniałe opisy oglądanych zabytków, odwiedzanych miejsc. Przede wszystkim można jednak znaleźć opisy spotykanych ludzi. Tych, którzy zabierają autostopowiczów i tych, którzy udzielają im noclegu dzieląc się z nimi swoim jedzeniem. Piękny wniosek stąd płynie, że tych dobrych i skłonnych do pomocy nieznajomym jest więcej niż tych złych. To krzepiące.
W obliczu dalszych wydarzeń i śmierci Kingi w Afryce przesłanie dotyczące realizacji marzeń nabiera zupełnie nowego wymiaru. Trzeba mieć odwagę by realizować swoje marzenia. Nawet, gdy za tę realizację przyjdzie nam zapłacić cenę najwyższą. Mimo wszystko warto, bo to co się przeżyje, zobaczy i dotknie zostanie w nas. A jeśli uda się nam podzielić tymi doświadczeniami z innymi to zostanie trochę i po nas.



niedziela, 13 maja 2012

"Metro 2033" Dmitry Glukhovsky

Tytuł oryginału: "METPO 2033"

Kiedyś, w dawnych czasach, namiętnie czytywałam literaturę s-f. Wyrosłam z niej jednak, pojawiły się inne zainteresowania i na kilka lat pożegnałam się z nią. Dziś, dzięki pewnemu młodemu człowiekowi (podziękowania dla Łosia), odkrywam ją od nowa. I muszę przyznać, że wciąga i to bardzo.
Według mnie "Metra" nie można zaliczyć do klasycznej literatury s-f. Nie ma w nim stworów z kosmosu, ataku obcych istot i spektakularnej obrony ziemi. Wszystkie zachodzące wydarzenia są, niestety, smutnym wynikiem działań człowieka.
Świat po wojnie nuklearnej. Do końca nie wiadomo, co się wydarzyło, ani kto wywołał konflikt. Przeżyć udało się tylko tym, którzy zdążyli schronić się w bezdennych czeluściach moskiewskiego metra. Bo moskiewskie metro to budowla specyficzna. Powstawało przez wiele lat i skrywa w swych tunelach rozliczne tajemnice. Wśród ocalałych krążą nawet opowieści, że pod tym oficjalnym metrem znajduje się drugie, zbudowane dla dawnego establishmentu.
Ludzie, którzy przeżyli, muszą stworzyć swoje życie od nowa. Nie jest to łatwe, ale nie niemożliwe. Nasz gatunek, wbrew pozorom, ma ogromną zdolność do przystosowywania się do panujących warunków. Potrafimy wykorzystać wszystkie nadarzające się okazje i sposobności, aby poprawić własny los. Na zabezpieczonych stacjach zaczyna się odradzać życie wspólnotowe. Każda ze stacji to osobny świat, który rządzi się swoimi prawami. Pomiędzy stacjami zawierane są sojusze wojskowe i gospodarcze, tworzą się różnego rodzaju konfederacje i syndykaty. Czasami dochodzi do konfliktów, nawet zbrojnych, ale główne siły obronne każdej ze stacji skierowane są przeciwko niebezpieczeństwom nadciągającym z powierzchni. Na zewnątrz bowiem zaczyna odradzać się życie, ale jest to już zupełnie inny świat niż ten sprzed wojny atomowej. Świat wrogi ludziom i zamieszkały prze nowe, najczęściej zmutowane wskutek promieniowania, gatunki.
WOGN, stacja na której mieszka Artem, główny bohater książki, jest najbardziej wysuniętą na północ, siedzibą ludzką. Życie toczy się na niej względnie bezpiecznie. Osadnicy hodują świnie, produkują sławną na całe metro herbatę z grzybów i patrolują okoliczne tunele. Pewnego dnia w to względnie uporządkowane życie wkrada się nowe zagrożenie. Stacja została zaatakowana przez Czarnych. To jakiś nowy gatunek, który postanowił wziąć w posiadanie WOGN. Ponieważ atakujący dysponują paranormalnymi zdolnościami   oddziaływania na ludzkie zmysły, zagrożenie dla przebywających na stacji ludzi jest ogromne. Nie tylko zresztą dla tej jednej stacji. WOGN może stać się drzwiami, przez które Czarni wkroczą na wszystkie stacje metra. Gatunek ludzki jest zagrożony. Potrzebny będzie sojusz wszystkich stacji, aby odeprzeć zagrożenie. W wyniku dziwnego splotu wypadków misja dostarczenia wiadomości o zagrożeniu zostaje powierzona Artemowi. Musi dotrzeć do Polis, serca metra i odnaleźć Młynarza, który zadecyduje jak obronić metro.Wraz z naszym bohaterem będziemy przedzierać się przez kolejne stacje, podglądając życie ich mieszkańców i przeżywając różne, niesamowite przygody.
"Metro 2033" to przede wszystkim opowieść o nas samych, o ludziach. W tym mikroskopijnym świecie jak w soczewce widać wszystkie nasze człowiecze wady i przywary. Naszą zawziętość i przekonanie, że to, co jest dobre dla nas, jest naprawdę dobre. Dlatego zakończenie książki całkowicie zaskakuje i skłania do refleksji. Może nie zawsze trzeba atakować, może nie wszystko co wydaje nam się złe, takie jest naprawdę. Czasami dobro ukryte jest w czerni i potrzeba wielu starań aby je odnaleźć.






sobota, 12 maja 2012

"Adieu. Przypadki księdza Grosera" Jan Grzegorczyk

Zawsze chciałam otworzyć drzwi klauzury, choć przez chwilę zerknąć na świat za kratami. Nigdy nie miałam takiej możliwości, ale dzięki książkom Jan Grzegorczyka udało mi się pośrednio wejść w świat kleru. Ciekawe doświadczenie, choć mało optymistyczne.
Ksiądz Wacław Olbracht prezentuje się nam jako ksiądz niezwykły. Obdarzony został szczególnym darem. Ten dar to umiejętność docierania do zwykłego człowiek. Do głębi jego jestestwa i odnajdowania tam ukrytego dobra. Poza tym ksiądz Wacław zawsze stara się nieść pomoc bez względu na konsekwencje jakie może ponieść. Bo w naszym świecie na bezinteresownie niesienie pomocy nie ma już miejsca. Co więcej wydaje się ono bardzo podejrzane. Dlatego też takie osoby jak ksiądz Wacław muszą zostać ukarane. I zazwyczaj zostają.
Mimo całej prezentowanej doskonałości Olbracht przeżywa rozliczne rozterki duchowe. Szuka odpowiedzi na dręczące go wątpliwości, przeżywa swoisty kryzys wiary. Zawsze jednak udaje mu się znaleźć właściwą drogę i pokonać własne słabości. Przez ten przerysowany idealizm i doskonałość wydaje się postacią nieprawdziwą. Z a mało w nim mimo wszystko grzesznego człowieka. Jego koledzy w kapłaństwie nie są już  tak doskonali. Grzeszą często i równie często udzielają sobie rozgrzeszenia. Alkoholizm, namiętne romanse, nadmierne przywiązanie do dóbr doczesnych wydają się standardem w tym środowisku. Te właśnie nałogi piętnuje Groser w swych felietonach ( Groser to pseudonim literacki Olbrachta). Oczywiście publikacje te nie przysparzają mu przyjaciół. Zostaje uznany za persona non grata i musi opuścić Polskę. Oficjalnie po to, aby przyjrzeć się działalności kościoła na zachodzie.
Dodatkowym walorem książki jest fakt, że jej akcja rozgrywa się na tle autentycznych wydarzeń. Zamach na World Trade Center, afery pedofilskie w kościele, działalność księdza Rydzyka. Takie umieszczenie akcji spowodowało, że wydaje nam się, iż jesteśmy jej bezpośrednimi uczestnikami. My przecież już wiemy co będzie dalej np: z biskupem Paetzem. Możemy więc w myślach polemizować z teoriami stawianymi przez bohaterów książki.
"Adieu" to mądra i głęboka książka. Bez ogródek pokazuje prawdę, której się domyślamy. Prawdę o współczesnym kościele i ludziach, którzy go tworzą. O błędach, wypaczeniach i ... nadziei, że tacy księża jak Groser istnieją gdzieś naprawdę.
A tak w ogóle to czy wiecie, że "adieu" znaczy "z Bogiem"? Ja o tym dowiedziałam się z tej książki. Lektura kształci.


niedziela, 6 maja 2012

"Srebrna Natalia" Kira Gałczyńska

Zafascynowana XIX wiekiem nie zwracam uwagi na współczesne biografie, dlatego też lekturę "Natalii" zaczęłam od przeglądu zdjęć. Były w ulubionym przez mnie "starym" klimacie więc postanowiłam więc przeczytać także treść. Książka początkowo mnie wciągnęła i zafascynowała potem rozczarowała. Nie tego oczekiwałam.
Myślałam, że będzie to opowieść o kobiecie: mądrej, odważnej, silnej  czasami może zagubionej i potrzebującej wsparcia ale autentycznej. Tymczasem dostałam miałką papkę, z której z trudem można wyłowić szczątkowe informacje o prawdziwej bohaterce.Oczekiwałam historii o Natalii, o jej osiągnięciach, marzeniach, problemach, o jej życiu. Niczego takiego nie odnalazłam. Natalia została ukazana całkowicie poprzez pryzmat małżeństwa ze Konstantym Gałczyńskim. Czytając książkę odnosi się wrażenie, że  wszystko w jej życiu zaczyna się i kończy na nim. Oczywiście mogę zrozumieć, że był silną osobowością, mocno oddziałującą na otoczenie, które było mu całkowicie podległe i poddane, ale gdzieś w tym wszystkim zgubiła się główna bohaterka książki. Zawsze obok nigdy na pierwszym planie. Żyje jak chce mąż, tam gdzie on chce, myśli jak on chce i stanowi wieczną podporę.
I jeszcze jedno, być może autorka celowo tak przedstawia sytuację, ale ja nie znam kobiety, która przeszłaby do porządku dziennego, bez jednego słowa skargi czy wyrzutu, nad licznymi romansami męża. Nad tym, że ją zostawił hulając po świecie, podczas gdy ona była ciężko chora.Stąd mój zarzut o jednostronność i brak obiektywizmu.
Jednym słowem rozczarowanie. Natalia od początku książki kreowana jest na osobę silna, wytrwałą ale cech tych nie wykorzystuje dla siebie. One są dla męża, wielkiego poety.  Czy tak było naprawdę? Nie mnie to oceniać. Nie mam do tego żadnych uprawnień ani stosownych możliwości, ale taka Natalia jet dla mnie po prostu nieprawdziwa. Nie ma w niej żadnych wahań żadnych wątpliwości. Trochę przypomina zaprogramowanego robota, którego jedynym celem jest całkowite podporządkowanie właścicielowi. A gdzie słynny gruziński charakter, gdzie zadziorność? Nie ma , nic nie ma. Zdecydowanie nie dla mnie.

środa, 2 maja 2012

"Nadciągająca burza" Douglas Preston, Lincoln Child

Tytuł oryginału: "Thunderhead"

Kolejna odsłona wspólnej pracy duetu Preston & Child. Utrzymana w konwencji archeologiczno - przygodowej opowieść z kręgu historii w stylu Indiany Jonesa.
Od wielu lat krążą w świecie archeologicznym opowieści o tajemniczym mieście Indian Anasazi, Ouivirze. Wszyscy o nim słyszeli, ale nikomu nie udało się go odnaleźć. Jednak jest grupa zdeterminowanych osób, które za wszelką cenę (nawet własnego życia) chce rozwiązać tę zagadkę. Należał do nich archeolog- amator, ojciec Nory. Większość swego życia spędził na bezowocnych poszukiwaniach  archeologicznych w które wciągnął  własne dzieci. Niestety, przed szesnastoma laty zaginął bez wieści.
Nora Kelly, pracownik instytutu archeologicznego, pewnego dnia otrzymuje wiadomość od swej dawnej sąsiadki. Na opuszczonym rodzinnym ranczu dzieją się dziwne rzeczy. Najprawdopodobniej zamieszkali tam bezdomni lub okoliczna młodzież przystąpiła do całkowitej demolki gospodarstwa. Nora, wiedziona poczuciem obowiązku, postanawia to sprawdzić. Tuż po przyjeździe zostaje zaatakowana przez tajemnicze postacie w wilczych skórach. Domagają się one oddania im listu. Spłoszone przez nadciągającą z odsieczą sąsiadkę, uciekają. Nora także chce oddalić się jak najszybciej z rancza. Przypadkowo uderza w stara skrzynkę pocztową, z której wypada list. To list od jej zaginionego ojca. Na liście jest stempel pocztowy. Teraźniejszy, a nie sprzed szesnastu lat. A to może oznaczać tylko jedno, jej ojciec żyje! I najprawdopodobniej potrzebuje pomocy.
To dopiero wstęp do dalszej przygody. Wraz z ekipą badaczy wyruszymy śladem tajemniczego listu. Odkrywać będziemy tajemnice glinianych naskalnych osad indiańskich, drewnianych dróg i odwrotnych spirali. Dokładnie spenetrujemy słoneczną i deszczową kipę oraz poznamy największa tajemnicę Indian Anasazi. Tylko, czy uda nam się odnaleźć zaginione miasto?
Ta książka to cudowna lektura dla osób, które lubią bawić się w archeologicznego detektywa. Jej dodatkowym atutem jest fakt, iż autorom udało się w sposób ciekawy przemycić wiele informacji historycznych dotyczących życia indian a także sposobu prowadzenia badań archeologicznych. Zdecydowanie polecam.