środa, 23 stycznia 2013

"Piętnaście lat Warszawy 1800 - 1815" Karolina Beylin

Okazuje się, że jak się dobrze pogrzebie na bibliotecznej półce, to można wypatrzeć coś na co od dawna się  polowało. Tak właśnie było z tą książką. Szukałam jej, szukałam, a ona spokojnie obrastała kurzem w zaprzyjaźnionej bibliotece. W końcu jednak trafiła do mych rąk i z zapałem mogłam się rzucić do czytania. Świat wokół niezbyt zachęcający, wiec z ochotą przenoszę się po raz kolejny w dawno minione lata.
Rok 1800, przełom stuleci. Polska pod zaborami, Warszawa od dawna nie jest już stolicą Polski. Pod ciężką ręką pruskiego zaborcy to wesołe i kwitnące miasto zmieniło się diametralnie. Kto żyw i miał możliwości chował się w swych dobrach ziemskich, by uniknąć represji i prześladowań. Życie powoli zamierało, gdy nagle pojawiła się nadzieja. Szaleńczy podbój Europy przez Napoleona to dla Polaków szansa na odrodzenie Polski i odzyskanie własnej tożsamości narodowej. Na mocy traktatu z Tylży częściowo spełniają się marzenia. Powstaje Księstwo Warszawskie, a Warszawa zostaje stolicą tego mini państwa. Znowu mamy króla ( co prawda nadanego przez Francję, ale co tam), rząd i własne prawa. A Warszawa? Jest pełna euforii. Gości Napoleona i jego żołnierzy, ekwipuje ich na dalszą drogę. Rozkwita życie towarzyskie, powstają nowe gazety, w Teatrze Narodowym wysyp premier. Jednak czarne chmury już się zbierają nad Napoleonem, a tym samym nad Księstwem Warszawskim, którego jest protektorem. Tragiczny odwrót żołnierzy francuskich spod Moskwy to koniec marzeń o Wolnej Polsce. Nadchodzą ciężkie dni.
Karolina Beylin w niemal kronikarski sposób odtworzyła piętnaście pierwszych lat XIX wieku w Warszawie. Może trochę za dużo jest w tej książce odniesień do wydarzeń teatralnych, powstawania nowych gazet czy drukarni, a za mało zwykłej, codziennej szarości, którą odtworzyć najtrudniej. Nie jest spektakularna, nie zostawia śladów, przemija i tylko czasami z jakichś wspomnień uda się wyłuskać informację, ile kosztowała kura. Niemniej jest to książka bardzo klimatyczna i pełna ciekawostek historycznych. Polecam.



"Granice szaleństwa" Douglas Preston, Lincoln Child


Tytuł oryginału: "Fever Dream"

Kolejna odsłona twórczości tandemu Preston & Child. I kolejne spotkanie z agentem specjalnym Pendergastem. Tym razem uda nam się trochę wniknąć w prywatność tego ostatniego i ze zdumieniem stwierdzimy, że posiada on jakieś cech ludzkie, a czasami nawet okazuje emocje. Ale do rzeczy.
Nie wiem, czy wiecie ( ja nie wiedziałam ), ale agent Pendergast był żonaty. Helen, jego żona, zginęła przed dwunastu laty podczas polowania na lwy. To po jej śmierci Pendergast podjął decyzję o pracy w FBI. Po latach przypadkiem odkrywa, że śmierć żony została zaaranżowana. Nasuwa się jeden wniosek: jeśli to nie był wypadek, musiało to być morderstwo. Komu więc Helen mogła tak bardzo zagrażać, że zdecydował się na rozwiązanie radykalne? Pendergast ma już tylko jeden cel: musi odnaleźć i ukarać mordercę Helen. Po tak długim upływie czasu ciężko jest odtworzyć fakty, jednak gdy się ma przyjaciół, wszystko jest możliwe. Przy boku Pendergasta jest, jak zwykle, dzielny porucznik D`Agosta. Podczas odtwarzania poczynań Helen okaże się, że miała ona całkiem sporo tajemnic, które skrzętnie ukrywała przed swym mężem. Krok za krokiem zbliżać się będą jednak do odkrycia celu jej działań. Przy okazji wyjaśnią tajemnicę twórczości pewnego XIX malarza i w niecodzienny sposób odnajdą jego dawno zaginiony obraz. Odnajdą także pewną całkiem żywą sekretarką, która teoretycznie nie żyje już od kilku lat. Wszystko to doprowadzi do happy endu, który happy endem może się stać dopiero w przyszłości. Dodatkowo w tle przesuwają się inne postaci znane z wcześniejszych książek. Mamy więc okazję dowiedzieć się, jak potoczyły się ich losy.
Prawdziwie mistrzowski thriller. Trzymający w napięciu do ostatnich stron. Zabieg cofnięcia w czasie pozwala rozbudować główną postać o dodatkowe wątki co stwarza nieograniczone możliwości pisarskie. A co za tym idzie, daje nam, czytelnikom, nadzieję na kolejne spotkania z agentem specjalnym. Oby jak najszybciej.






niedziela, 20 stycznia 2013

"Dziedzictwo Stonehenge" Sam Christer


Tytuł oryginału: " The Stonehenge Legacy".


Stonehenge, tajemnicze miejsce, którego przeznaczenie do dzisiejszego dnia nie jest jasne. Może druidzi odprawiali tam swoje tajemnicze rytuały, może inne grupy składały ofiary czy czciły swych bogów. Tego nie jesteśmy już w stanie ustalić. Wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO jest pod nadzorem Scheduled  Ancient Monument.
Jednak nie tylko ta organizacja opiekuje się tym miejscem. Od wieków istnieje tajemne Bractwo, którego głównym celem jest ochrona tajemnic Stonehenge. Członkowie Bractwa czerpią siłę z rytualnych obrzędów, podczas których składają ofiarę z ludzi. Przeprowadzone rytuały zapewniają im i ich rodzinom dobrobyt, zdrowie i wszelkie powodzenie.
Gideon Chase, po samobójczej śmierci swego ojca, przejmuje pozostały po nim majątek. Od lat nie rozmawiali ze sobą ani nie utrzymywali żadnych kontaktów, gdyż Gideon nie popierał grabieżczej działalności archeologicznej ojca. Nie zna jego życia, interesów, przyjaciół i znajomych. Wie tylko, że był zafascynowany Stonehenge i temu kamiennemu kręgowi poświęcał większość wolnego czasu. Poznając pozostawiony mu dom nasz bohater poznaje równocześnie tajemnice, które skrywał przed światem jego ojciec. Pewnego dnia odkrywa ukryty pokój wypełniony zaszyfrowanymi pamiętnikami ojca. Złamanie szyfru i odczytanie pamiętników zajmuje mu dużo czasu, jednak prawda, którą one skrywają już na zawsze odmieni jego życie.
Równocześnie w okolicy dochodzi do okrutnego morderstwa oraz zaginięcia pary młodych ludzi. Dziewczyna, która zaginęła jest córką wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Jej odnalezienie stało się absolutnym priorytetem do wszystkich służb Wielkiej Brytanii. Jeśli chcecie  dowiedzieć się co łączy Gideona, zaginioną parę i tajemnicze Bractwo musicie sięgnąć po książkę, choć niekoniecznie, bo książka jest taka sobie. Bez większych rewelacji, przewidywalna akcja i zakończenie oraz mało skomplikowana intryga sprawiają, że w którymś momencie czytelnik ma dość. Bo przez ile stron można czytać o sile czerpanej z trylitów? Niekoniecznie polecam.




środa, 16 stycznia 2013

"Kolonia diabła" James Rollins


Tytuł oryginału: "The Devil Colony"


Wreszcie, wreszcie jest. Nowa książka Rollinsa. Kiedy udało mi się ją wypatrzeć na bibliotecznej półce byłam w siódmym niebie. Przede mną kilka dni wspaniałej rozrywki. Ciekawe, czy istnieje jakiś cudowny sposób, który pozwoliłby tak skrócić cykl wydawniczy, aby kolejne książki ukazywały się częściej. Marzenia to dobra rzecz!
Pewnego dnia dwóch młodzieńców wyrusza na wyprawę w Góry Skaliste. Podążają szlakiem znanym tylko nielicznym. Ma on doprowadzić ich do tajemniczego miejsca, które stanowi sedno istnienia rdzennych mieszkańców Ameryki. I udaje im się. Odkrywają jaskinię pełną zmumifikowanych zwłok. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że są to Indianie. Wszystkie ciała ułożone są wokół niespotykanego skarbu, złotej głowy tygrysa szablozębnego. W wyniku dziwnego splotu okoliczności, jeden z chłopców ginie zastrzelony, drugiemu udaje się wydostać z jaskini i zaalarmować naukowców. Naukowcy w obliczu niesamowitego odkrycia postanawiają przenieść ciała i poddać je gruntownym badaniom. Sprzeciwiają się temu organizacje indiańskie, które uważają, że nie należy zakłócać spokoju zmarłym i trzeba pozostawić ich w jaskini. Podczas próby przeniesienia złotej czaszki dochodzi do niespodziewanego i niekontrolowanego wybuchu. Powstała w jego skutku tajemnicza substancja doprowadza do rozpadu wszelkiej materii co będzie w niedługim czasie skutkować totalną katastrofą. Laboratoria fizyczne na całym świcie wieszczą nadciągająca zagładę. To dobra chwila aby do działania wkroczyli agenci Sigmy. Po raz kolejny muszą uratować świat. Szukając rozwiązania, jak zapobiec złu, podążać będą tropem tajemniczej ekspedycji Lewisa i Clarka, przetrzebiać muzealne archiwa i odkrywać tajemnicze przesłanie prezydenta Jeffersona. Skutki poszukiwań będą nieoczekiwane. Przyszłość Stanów Zjednoczonych stanie pod znakiem zapytania.
Tym razem przeszłość nie jest zbyt odległa ale równie wciągająca jak w każdej książce tego autora. Mistrzowskie splątanie faktów i wyobraźni daje niesamowitą mieszankę. Zawsze podziwiam z jaką łatwością  Rollins żongluje faktami, interpretując je tak, aby pasowały do założonej koncepcji. A odkrywanie, gdzie minął się z prawdą to dopiero zabawa. Polecam każdemu!



niedziela, 13 stycznia 2013

"Nagle pukanie do drzwi" Etgar Keret


Tytuł oryginału: "Pitom dfika badelet"


Chyba nigdy wcześniej z żadną recenzją nie miałam takiego kłopotu jak z tą, którą właśnie piszę. To mój pierwszy kontakt z twórczością Kereta i od razu zostałam powalona na kolana. "Nagle pukanie do drzwi" to wybuchowa mieszanka różnych stylów: absurdu Kafki, realizmu magicznego Marqueza, czarnego humoru Poe i wybujałej wyobraźni Kereta. Czego można chcieć więcej?
Nie da się streścić, ani opowiedzieć tej książki. Ją po prostu trzeba przeczytać, bo każdy czytelnik odbierze ją i zrozumie inaczej, indywidualnie. Krótka forma, teoretycznie, nie powinna pozwalać na zbytnie zaprzyjaźnianie się z bohaterami. A jednak, w jakiś magiczny sposób, wciągają nas w swój świat. Bo tak naprawdę to są to światy, które od dawna tkwią w każdym z nas. Każdy z nas jest Rubenem przesiadującym w kawiarni i rozmawiającym z nieznajomymi, każdy z nas boi się, jak Siergiej, samotności i każdego z nas prześladują dawno wypowiedziane kłamstwa, tworzące gdzieś obok alternatywny świat. Znikąd nie możemy otrzymać pomocy i wsparcia. Każdy wybór, którego dokonujemy, z góry uznany jest za zły i przynoszący tylko kłopoty i problemy. Nawet szukanie wsparcia u Boga nie przynosi ukojenia. Bo Bóg jest ludzki i zwyczajny jak my. Siedzi na wózki inwalidzkim i ma wszystkiego dość.
Jednak pod powierzchniową warstwą absurdu odnaleźć można całkiem realny wątek współczesnego życia. Być może jest to zawoalowana forma przedstawienia obecnej sytuacji w Izraelu. Zamachy terrorystyczne, ostrzał rakietowy, nieustanne lawirowanie pomiędzy życiem a śmiercią. W takich okolicznościach tylko czarny humor pozwala przetrwać. Choć tak naprawdę to opowiadania te mają wymowę uniwersalną, a pod wiodącą nację można podstawić każdą inną. Bo przecież każdy z nas czegoś szuka, przed czymś ucieka i do czegoś zdąża.
Piękna książka. W krótkiej formie i oparach absurdu opowiada o rzeczach ważnych. Dzięki niecodziennej stylistyce przekazywane treści zostają w czytelniku na zawsze i o to przecież chodzi w dobrym pisarstwie.


i

"Sekret Genezis" Tom Knox


Tytuł oryginału: "The Genesis Secret"


Jak już wielokrotnie pisałam jestem nieustającą fanką literatury awanturniczo - archeologicznej. Każde nowe odkrycie w tej dziedzinie traktuję bardzo poważnie, licząc, że w końcu może uda mi się znaleźć coś niepowtarzalnego i odbiegającego od powszechnie panujących trendów. Może, kiedyś, przyjdzie taki dzień. Od pewnego  jednak czasu każdy kolejny autor wpisuje się w jeden i ten sam nurt. W związku z powyższym w dziedzinie awanturniczo - archeologicznej nastąpił okres stagnacji i monotonii. Pojawiła się jednak nieśmiała jaskółka zmian: Tom Knox. Moje odkrycie mikołajkowe (dzięki za super prezent !).
W Turcji dochodzi do sensacji archeologicznej. Odkryto najstarszy obiekt sakralny na świecie. Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że budowle te z niewiadomych przyczyn zostały przez swoich twórców zasypane. Przed archeologami trudne zadanie. Muszą odkryć, dlaczego nasi przodkowie zadali sobie tyle trudu, aby takie cuda pokryć kilkumetrową warstwą piasku. W tym samym czasie w Anglii dochodzi do kilku tajemniczych morderstw. Ich dokładna analiza naprowadza na dość dziwny trop. Morderstwa te to dokładne odtworzenie krwawych rytuałów sprzed kilku stuleci. Czy tureckie odkrycie i morderstwa w Anglii coś łączy? Na to pytanie będzie musiał odpowiedzieć Rob Luttrell, dziennikarz, który do Turcji pojechał napisać reportaż o wykopaliskach. Przy okazji udaje mu się wdepnąć w międzynarodową awanturę, która może się dla niego i jego rodziny zakończyć tragicznie. Tajemnica chroniona przez wieki nadal powinna pozostać w ukryciu.
Wartka akcja, dobrze skonstruowana intryga, mam nadzieję, że to będzie znak rozpoznawczy tego autora. Tylko zakończenie rozczarowuje. Zbyt oczywiste jak na tak skomplikowaną opowieść. Z ciekawością sięgnę jednak po kolejne książki tego autora.


sobota, 5 stycznia 2013

"Zajazd Jerozolima" Martha Grimes


Tytuł oryginału: "Jerusalem Inn"


Ze zdumieniem przyjęłam wiadomość, że Martha Grimes to osiemdziesięcioletnia starsza pani. Pełna wigoru, zapału i tego czegoś nieuchwytnie sympatycznego. Ten wiek bardziej kojarzy mi się z drutami i fotelem przy kominku niż ze skomplikowanym śledztwem, ponurą intrygą i morderstwem co kilka stron. Żyłam w błędzie. A teraz mój zachwyt nad jej twórczością jeszcze wzrósł ( jeśli to było w ogóle możliwe).
Tym razem inspektor Jury ma spędzić nadchodzące Boże Narodzenie w niezbyt ciekawym towarzystwie krewnych. Nie bardzo mu się do nich spieszy, zatrzymuje się więc w mijanym właśnie miasteczku, aby zwiedzić lokalny cmentarz. Podczas przechadzki jego uwagę przykuwa młoda kobieta zacięcie próbująca odcyfrować napisy na nagrobkach. Nagle kobieta zasłabła i upadłaby na pomnik, gdyby nie silne ramię inspektora. W ten sposób udało mu się nawiązać znajomość z Helen Minton. Znajomość, która od pierwszego momentu zaczęła rokować bardzo dobrze. Mile spędzony wieczór zapowiadał, że być może w następnym roku Jury nie będzie już skazany na towarzystwo dalekich krewnych. Marzenia jednak zostały szybko rozwiane. Następnego dnia Helen znaleziono martwą w miejscu pracy. Rozpoczyna się śledztwo, któremu zważywszy na okoliczności nasz komisarz dzielnie sekunduje.
Równocześnie Melrose Plant wraz z przyjaciółką, ciotką Agatą i nieodłącznym kamerdynerem został zaproszony do spędzenia świąt w posiadłości odległej tylko o kilka mil od miasteczka, w którym zamordowano Helen. Los skrzyżuje drogi przyjaciół, a ich wspólne działanie, po wielu perypetiach, doprowadzi do wykrycia sprawcy.
Jak zwykle mistrzowska intryga wzbogacona klimatem świątecznym. Mamy wszystko: zbrodnię, padający śnieg, który odcina od świata i ograniczoną ilość potencjalnych morderców. Nic dodać, nic ująć. I na koniec mała wskazówka. Miłe starsze panie zazwyczaj mają coś ukryte w zanadrzu.





środa, 2 stycznia 2013

"Zieloni śpią nago" Vanessa Farquharson


Tytuł oryginału: "Sleeping naked is green"


Początek roku to czas kiedy dokonujemy rozmaitych postanowień: schudniemy, nauczymy się latać na paralotni, będziemy milsi dla ludzi itd. Zazwyczaj takie obietnice nie trwają zbyt długo, a my szybciutko, po kilku dniach męki, wracamy do starych, ale przyjemnych, nawyków. Autorka książki także podjęła postanowienie noworoczne. Każdego dnia, przez cały rok, będzie dokonywała w swoim życiu jakiejś zmiany, która sprawi, że życie to stanie się bardziej ekologiczne i przyjazne środowisku. A wszystko zaczęło się od....
... bardzo sugestywnej animacji tonącego niedźwiadka. Maluch ten wywarł na Vanessie takie wrażenie, że postanowiła dla niego przewrócić swoje życie do góry nogami, aby mu choć trochę pomóc w trudnym przecież bycie, gdzieś na dalekim biegunie. Ponieważ spektakularne akcje nie wchodziły w grą zmiany miały się dokonywać za pomocą drobnych działań i niewielkich wyrzeczeń. A całość dokumentowana miała być na bieżąca na blogu. Na początku wydawało się, że wprowadzenie takich zmian to żadna sztuka. Przecież każdy jest w stanie zamienić normalny papier toaletowy na ekologiczny czy idąc do sklepu po zakupy zabrać ze sobą siatkę wielokrotnego użytku. Jednak z biegiem czasu zaczyna brakować prostych zmian, a te które pozostały zaczynają znaczącą utrudniać życie naszej bohaterce. Bo kto normalny chciałby mieć w pokoju kompostownik pełen odpadków i być może uroczych, ale zawsze dżdżownic? Zobowiązań należy jednak dotrzymywać. Nic to więc kompostownik, nic to zalane octem oczy ( skutek   innowacyjnego  sposobu mycia włosów, który trochę nie wypalił), nic to unikanie wszelkich możliwych przyjęć, bo przecież nie wiadomo czy podawana na nich żywność jest produkowana ekologicznie i czy pochodzi tylko od lokalnych dostawców, co jest bardzo ważne, gdyż pozwala zmniejszyć ślad węglowy, który się za taką żywnością ciągnie. Realizacja założonego planu przede wszystkim. Ten upór doprowadza do szczęśliwego finału: zdobycia wymarzonej pracy, ukochanego mężczyzny i zazielenienie sobie kawałka życia. To duże osiągnięcia, zważywszy, iż ich zdobycie trwało tylko rok.
Ta książka nie jest kompendium wiedzy o ekologii. To raczej poradnik praktyczny. Bohaterka uczy się razem ze swymi czytelnikami wspólnie odkrywając nieznany jej dotychczas zielony świat. Przyznaję, że w porównaniu z nią jestem całkowicie nieekologiczna, a o większości opisywanych problemów nie miałam, nomen omen, zielonego pojęcia. Od dawna jednak gryzło mnie jedno zagadnienie: dlaczego weganie nie jedzą/piją mleka i jego przetworów? I oto podczas czytania tej książki zagdaka została rozwiązana. Jednak, aby poznać odpowiedź na to pytanie musicie sami przeczytać książkę.