czwartek, 28 marca 2013

"Meduza" Clive Cussler, Paul Kemprecas


Tytuł oryginału: " Medusa"


Od czasu do czasu nadal sięgam po literaturę awanturniczą. Z sentymentu, do podróży, których już pewnie nie odbędę i przygód, które wydarzą się bez mojego udziału. Nie można zresztą cały czas tkwić w XIX wieku, czasami trzeba wrócić do teraźniejszości, choć nie do końca...
XIX wiek. Na Wyspę Kłopotów zawija statek wielorybniczy, pełen chorych marynarzy. Załogę statku dziesiątkuje wirus nieznanego pochodzenia. W nocy na statek wkraczają tubylcy. Kapitan, grożąc im zemstą bogów, wymusza pomoc. Na skutek dziwnego leczenia, zastosowanego przez tubylców, choroba ustępuje a statek może wyruszyć w drogę powrotną do domu.
Czasy współczesne. "Schowek", tajna baza badawcza, zacumowana w brzegów jednej z wysp Mikronezji, zostaje porwana. Nie wiadomo, kto tego dokonał, ani gdzie została przetransportowana. Nieznany jest także los naukowców, którzy pracowali w "Schowku". Równocześnie w Chinach wybucha tajemnicza epidemia. Wirus rozprzestrzenia się tak szybko, że wkrótce zagrozi populacji ludzkiej na całej kuli ziemskiej.  To idealna sytuacja, aby do akcji wkroczyli agenci NUMA. Tylko oni są w stanie powiązać wszystkie, nawet bardzo odległe, wątki i stanąć do walki z przeciwnikiem nazywającym się Piramidą. A czas ucieka.
Lubiłam pierwsze książki Cusslera, te pisane samodzielnie. Od kiedy jakość przeszła w ilość, mam ambiwalentne uczucia. Czytam z sentymentu, ale denerwuje mnie powtarzany nieustannie schemat akcji. Wytarta ścieżka, wyeksploatowana aż do bólu. Żadnych nowych pomysłów, żadnych nowych rozwiązań. Nuda i rutyna. To już nie wciąga. Tym razem nie polecam.





niedziela, 24 marca 2013

"Kawalerowie Angeliny" Brian O` Reilly


Tytuł oryginału: "Angelina`s Bachelors"

Kuchnia, gotowanie i czar włoskich potraw oto główni bohaterowie prezentowanej książki. Stanowić mają skuteczną terapię na smutek po stracie bliskiej osoby, zachwianie podstaw egzystencji i ogólną rujnację życia. Czy tak może być naprawdę? O tym trzeba się chyba przekonać na własnej skórze.
Angelina widzie zupełnie zwyczajne  życie, ani dobre ani złe. Ma męża, pracę i swoją pasję, jaką jest gotowanie. Każdy dzień jest do siebie podobny, a monotonię egzystencji przerywają nowe przepisy, której wypróbowuje w swojej kuchni. Pewnego dnia wszystko się zmienia. Frank umiera, firma bankrutuje i zaczyna brakować pieniędzy na życie. Na razie jeszcze jest polisa Franka, ale nie są to zbyt duże środki finansowe. I choć dzielnie wspiera ją najbliższa rodzina, Angelina musi szybko wymyślić jakiś patent, który pozwoli się jej  utrzymać. Cóż robi? Gotuje: maniacko, niepotrzebnie, bo nie ma  już komu jeść przygotowanych potraw. Gotuje, wbrew logice, do kresu sił. Nieco przerażona rodzina rozdaje przygotowane potrawy sąsiadom. I tu właśnie do akcji wkracza fart, bo wśród sąsiadów zbiera się grupa samotnych panów, lubiących dobrze zjeść, ale będących, najczęściej, na bakier z gotowaniem. To dla nich Angelina zaczyna codziennie przygotowywać posiłki, zarabiając w ten sposób na życie. Można by już w tym miejscu opowieść zakończyć, gdyby nie opatrzność, która lubi mieszać w ludzkich losach. Tak więc i przed naszą bohaterką jeszcze wiele trudnych chwil, ale wszystko, jak to w książkach bywa, zmierza do szczęśliwego finału.
Miła, sympatyczna, nic nie wnosząca opowiastka. Dobra na ponury nastrój związany z przedłużającą się zimą. Wyrobieni kulinarnie czytelnicy mogą pokusić się o własnoręczne przygotowanie zamieszczonych w książce potraw. Ja nie próbowałam. I tyle. Także niekoniecznie.




wtorek, 19 marca 2013

"Moja Europa" Jurij Andruchowycz, Andrzej Stasiuk

Zazwyczaj myśląc "Europa" mamy przed oczami Paryż, Rzym czy Londyn. To jednak tylko złudzenie, bo przecież Europa to także zagubiona i zapomniana przez Boga i ludzi wioska gdzieś pod Duklą, którą od prawdziwej Europy dzielą lata świetlne i skąd  nie widać miejskich świateł. Tak, to także Europa, zapomniana i zapominająca o swej kontynentalnej przynależności, ale trwająca, wciąż jeszcze trwająca. I tę właśnie "europejskość" przybliżają nam, każdy na swój sposób, Andruchowycz i Stasiuk.
Dwa eseje, każdy inny i każdy o czym innym, ale opowieści tak bardzo ze sobą zbieżne, bo w gruncie rzeczy przecież o tym samym.
Andruchowycz zabiera nas w podróż sentymentalną. Wraz z jego rodziną będziemy odkrywać historię jego rodziny. Pradziadka, który wyemigrował do Ameryki, dziadka walczącego o wolną Ukrainę, babcię walczącą o przetrwanie rodziny. To właśnie oni, jego rodzina, jego korzenie uformowali go na całe przyszłe życie. Nakazali pójście tą a nie inną drogą, zdeterminowali przyszłe wybory. Bo każdy człowiek jest sumą swych przodków, ich doświadczeń i przeżyć. I choć wydaje nam się, że jesteśmy indywidualnością, to nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak głęboko tkwią w nas te ruiny, opuszczone domostwa i ludzie, którzy już odeszli.
Inaczej patrzy na tę część Europy Stasiuk. Dla niego to przede wszystkim ludzie, którym przyszło żyć w tym zapadłym zakątku. Ale i tutaj człowiek dąży do człowieka. Pośród olbrzymich, prawie niezaludnionych przestrzeni dobrze widzieć choć dach domu odległego sąsiada. Świadomość, że gdzieś tam jest inny człowiek, dodaje sił do codziennego trwania. Pusty i ponury jest ten skrawek Europy, ale jakby wbrew temu opustoszeniu trwają tu pozostałości dawnych dni. Po co? Może czekają, aż wrócą potomkowie dawnych właścicieli. I znów zapłoną światła w oknach, zaskrzypią studzienne żurawie, a w zapuszczonych sadach ktoś przytnie gałęzie. Może kiedyś.....
Nie wiem jak ci Stasiuk to robi, ale jego książki bolą i przenikają do głębi, zostawiając swój ślad. I nic to, że zazwyczaj to historie mroczne i smutne. W zadziwiający sposób niosą nadzieję i na tym polega ich wielkość.





środa, 13 marca 2013

"Wardęga. Opowieści z pobocza drogi" Lechosław Herz

Wiosna, wiosna idzie. Podobno, bo za oknami sypie gęsty śnieg, a na noc zapowiedziane są tęgie mrozy. Jednak zgodnie z kalendarzem wiosna tuż, tuż. A kiedy powieje wiosenny wiatr, to w człowieku budzi się chęć do włóczęgi. Po zimowej stagnacji i nieruchawości dobrze jest rozprostować kości i odkrywać nowe, nieznane miejsca. Można to robić na chybił trafił, można i w sposób bardziej planowy, rozumiejąc na co się patrzy i wiedząc jak historia skrywa się w danym miejscu.
Do takiego zwiedzania trzeba się jednak przygotować. Może nam w tym pomóc książka Lechosława Herza. Autor zabiera nas w różne miejsca, te często odwiedzane i znane, i takie, o których nikt nie słyszał. Opowiada o ich historii, dorzuca miejscowe legendy oraz sylwetki ludzi, którzy jeszcze pamiętają, jak było przed laty. Zwraca uwagę czytelnika, na rzeczy, które zazwyczaj się pomija lub nie zauważa. Bo często jest tak, że zwiedzamy jakieś miejsce, nawet wielokrotnie, ale tak naprawdę niewiele o nim wiemy. Tak było ze mną. Swego czasu dość często bywałam w Nieborowie. Pałac zwiedziłam wielokrotnie, spędziłam kilka godzin w parku lub nieodległej Arkadii, a także w samej Puszczy Bolimowskiej, ale nie pomyślałam nigdy, że oto na wyciągniecie ręki jest słynna Droga Królewska, jeden z głównych szlaków handlowych dawnej Polski, a tuż za drzewami są być może ruiny opisywanej przez autora leśniczówki. Teraz przy kolejnych pobytach będę uważniej patrzeć.
Jednak nie tylko Mazowsze jest bohaterem opowieści autora. Wraz z nim odwiedzamy Podlasie, Pieniny i Tatry. Wstąpimy do pałaców, dworów, dworków i chłopskich chat. Zwiedzimy kościoły, cmentarze i leśne uroczyska. Jednym słowem każdy znajdzie coś dla siebie. A przy okazji możemy zobaczyć na jak pięknej ziemi żyjemy. Zbyt szybko przez nią przymykamy, nie zastanawiając się nad jej przeszłością i nad ludźmi, którzy kiedyś na niej żyli. A przecież wystarczy zatrzymać się na chwilę, by dostrzec ich ślady. Niekoniecznie w muzeach, opisane i skatalogowane.Często banalna kapliczka w lesie ma swoją fascynującą historię. Takie właśnie opowieści o mało znanych miejscach podobały mi się w tej książce najbardziej. Prawdziwe opowieści z pobocza drogi, z miejsc, do których nie można dojechać wyasfaltowaną szosą. Niech już przyjdzie wiosna !



poniedziałek, 11 marca 2013

"Ulubione rzeczy" S.J. Bolton


Tytuł oryginału: "Now You See Me"


Są książki, od których trudno się oderwać. Nieważne co się dzieje obok, liczy się tylko to co jest na następnej stronie. Bez żadnych wątpliwości "Ulubione rzeczy" można zaliczyć do tej kategorii. Kiedy już się do niej zabierzecie, nie przestaniecie czytać, aż do ostatniej kartki.
Lacey Flint to policjantka, która przypadkowo znalazła się na miejscu makabrycznej zbrodni. Podczas wykonywania rutynowych czynności dochodzeniowych w jej ramiona wpadła nagle kobieta z poderżniętym gardłem i rozprutym brzuchem. Wykrwawiła się a Lacey nie mogła jej pomóc. Flint do tej pory prowadziła zupełnie błahe postępowania. Teraz, z dnia na dzień, została włączona do ekipy dochodzeniowej. To dla niej szansa, aby zaistnieć w policyjnym świecie. Tym bardziej, że dysponuje wiedzą jakiej nie ma większość jej kolegów z dochodzeniówki. Jest ekspertką od Kuby Rozpruwacza, a popełniona właśnie zbrodnia do złudzenia przypomina pierwsze morderstwo dokonane przez niego. Należy więc założyć, że będą dalsze ofiary. I tak właśnie się dzieje. Każde kolejne morderstwo to kalka zbrodni sprzed wieku. Tylko Flint jest w stanie przewidzieć kolejne ruchy mordercy i im zapobiec. Do czasu jednak. Nagle okazuje się, że każde dochodzenie ma drugie dno, a prawda jest jeszcze bardziej zaskakująca niż tożsamość Kuby Rozpruwacza. W wyniku dziwnego zbiegu okoliczności Flint staje się osobą podejrzaną o dokonanie tych wszystkich zbrodni. Czy uda jej się z tego wygrzebać? I co tak naprawdę ukrywa pod fasadą poprawnej policjantki? Odpowiedź w książce.
"Ulubione rzeczy" to jeden z lepszych thrillerów, jakie czytałam ostatnimi czasy. Kompilacja współczesnej zbrodni i wydarzeń sprzed wieku sprawiła, że w książce panuje niesamowity klimat. Stopniowo narasta przerażenie dokonanymi zbrodniami, dokładnie tak jak działo się to w czasach Kuby Rozpruwacza. Aż do zupełnie nieoczekiwanego finału.
Dodatkowym atutem książki są postaci głównych bohaterów. Wspaniale zarysowani i mocno osadzeni w realiach. Prawdziwi ludzie z prawdziwymi problemami.
Z niecierpliwością czekam na kolejne książki S.J. Bolton.







piątek, 8 marca 2013

"Miłość, szkielet i spaghetti" Marta Obuch

Częstochowa w świadomości większości Polaków to miejsce święte. Nie dopuszczamy takiej możliwości, że mogłyby się tam dziać rzeczy złe. A jednak? Przecież tam żyją zwykli ludzie ze swymi zwykłymi problemami. A i na terenie klasztoru mogą się zdarzyć wyjątki od świętości.
Pewnego dnia u stóp Jasnogórskiego Klasztoru zagnieździła się włoska mafia. Jej przywódca został skazany przez sąd rodzinny na banicję. Na miejsce pokuty wybrał Polskę. Może powrócić na rodzinne łono, tylko gdy się  w jakiś sposób zasłuży familiantom ( najlepiej wzbogacając ich konta o kolejne zera ). Czas więc zabrać się do pracy.
Równocześnie z klasztornej wieży, nieomal na głowę prowadzącego badania archeologiczne na dziedzińcu Cezarego, spada nieboszczyk. To niecodzienne wydarzenie stało się przyczynkiem do prowadzenia intensywnego śledztwa przez osoby nie mające do tego żadnych uprawnień. W tle majaczy jeszcze babecznik ( czy ktoś wie co to? ) oraz wielki gar bigosu. A wszystko to zawiedzie nas w otchłań wieków do tajemniczego bractwa i ukrytego przez nich skarbu (rzekomo).
"Miłość, szkielet i spaghetti" to lekka komedia kryminalna w stylu Joanny Chmielewskiej. Dość intrygująca akcja, zabawne postaci sprawiają, że lektura jest łatwa i przyjemna. I tylko tyle, bo po przeczytaniu tej książki nic w czytelniku nie zostaje. Sporo jest w niej także błędów merytorycznych. Nie da się np: zakopać w ziemi broni bez odpowiedniego zabezpieczenia, jak to czyni książkowa mafia. Taka broń stałaby się niezdatna do ponownego użytku. Rzadko także, którakolwiek kobieta po upojnej nocy z nieznajomym, dnia następnego obdzwania wszystkich dostępnych lekarzy tudzież rodzinę, celem ustalenia czy już zachorowała na rzeżączkę. Większości chorób wenerycznych nie da się stwierdzić po 24 godzinach od zakażenia. Żaden lekarz nie skierowałby więc takiej pacjentki badania. Są to jednak drobne wpadki a autorka dobrze rokuje na przyszłość. Czekajmy więc na kolejne książki.







niedziela, 3 marca 2013

"Las cieni" Jean - Christophe Grange


Tytuł oryginału: "La Foret Des Manes".


Grange to Hitchcock literatury. Stosuje dokładnie te same chwyty co ten wielki reżyser. Najpierw seria brutalnych morderstw, a potem akcja toczy się jak śnieżna kula aż do całkowicie nieoczekiwanego zakończenia. I za to właśnie kocham tego autora. Za nieprzewidywalność, wartką akcję i zupełnie odlotowy finał.
Tym razem opisany wyżej schemat został trochę zmodyfikowany, ale ogólna tendencja jest taka sama. Jeanne Korowa ( nie wiem dlaczego autor uparcie twierdzi, że to polskie nazwisko?), sędzia śledczy dzięki posiadanym uprawnieniom podsłuchuje rozmowy toczące się w gabinecie psychiatry, do którego chodzi jej były narzeczony. Dzięki tym podsłuchom chce zrozumieć dlaczego po raz kolejny pozostała na miłosnym lodzie. Równocześnie jeden z kolegów podsuwa jej informacje dotyczące śledztwa w sprawie tajemniczych przelotów i nieoznakowanych transportów do Timoru Wschodniego. Jakby tego wszystkiego było mało Jeanne przypadkowo bierze udział w oględzinach zwłok młodej kobiety. Wszystko wskazuje na to, że  padła ona ofiarą jakiegoś rytualnego zabójcy. Wkrótce dochodzi do kolejnych zbrodni przeprowadzanych w podobny sposób. Ofiary nie łączy nic poza mordercą. Przed prowadzącym śledztwo bardzo trudne zadanie, znalezienie seryjnego mordercy. Jednocześnie z podsłuchiwanych rozmów w gabinecie psychiatrycznym wynika, że urzędujący tam psychiatra ma pacjenta, który może stanowić zagrożenie dla innych ludzi. Korowa zaczyna podejrzewać, że tajemniczy pacjent i rytualny morderca to ta sama osoba. Kiedy w pożarze domu ginie jej najbliższy przyjaciel, a jednocześnie sędzia prowadzący śledztwo w sprawie tych brutalnych zabójstw, Jeanne podejmuje przerwane dochodzenie. Musi znaleźć mordercę. Nie wie jednak, że przyjdzie jej się zmierzyć z siłami o niewyobrażalnej potędze.
Jak zwykle lekkie pióro autora zapewnia czytelnikowi niesamowite przeżycia. Powikłana i skomplikowana fabuła, nagle zwroty akcji to gwarancja, że z tą książką trudno się rozstać. I tylko zakończenie ciut rozczarowuje. Zbyt przewidywalne, zbyt oczywiste, zwłaszcza dla osób, które czytały wcześniejsze książki tego pisarza. Cóż, nie można mieć wszystkiego. I tak przed czytelnikiem wiele chwil dobrej zabawy, zanim odkryje kto jest mordercą.