czwartek, 3 października 2013

"Ludzie jak bogowie" Herbert George Wells

 Tytuł oryginału: "Men like gods".

Kiedyś, dawno temu, przeczytałam w jakimś artykule, że ta książka mogłaby stanowić podwaliny komunizmu. Bardzo mnie to stwierdzenie zdumiało, bo Wells kojarzył mi się w tamtym czasie tylko z fantastyką. Ponieważ jednak nie znałam książki, tylko zakarbowałam sobie w pamięci, że muszą ją przeczytać i wyjaśnić problem. Tak się jednak jakoś złożyło, że dopiero teraz udało mi się do tej powieści dotrzeć, a że danego sobie słowa należy dotrzymywać....
W wyniku eksperymentu naukowego przypadkowa grupa dziewiętnastowiecznych Ziemian zostaje przeniesiona w czasie (?), przestrzeni (?). Trafia do krainy zamieszkałej przez społeczeństwo idealne. Utopianie (tak zostali nazwani przez Ziemian członkowie tego społeczeństwa) uporali się już ze wszystkimi plagami, które przez wieki ich dręczyły. Nie ma już wojen, głodu, nędzy, chorób, nie ma nawet wirusów, które by te choroby wywoływały. Wszyscy są doskonali wewnętrznie i zewnętrznie. I absolutnie równi. Społeczeństwo pozwala jednostce rozwijać się w kierunku, który ją interesuje, tak aby mogła w pełni wykorzystać swe możliwości twórcze w pracy na rzecz całej grupy. Żadnej prywaty, rywalizacji czy walki o dobra. Ład i harmonia. I nagle w tym idealnie funkcjonującym środowisku pojawiają się Ziemianie ze wszystkimi naszymi wadami, niedoskonałościami, a nawet i wirusami. To nie może przynieść dobrych rezultatów, pozornie nie dziwi więc decyzja Utopian o odesłaniu przybyszów. Ale tylko pozornie.
I znalazłam odpowiedź na moje zdumienie sprzed lat. Przecież to komunizm w najczystszej utopijnej postaci. Społeczeństwo idealne, takie jakie chcieli stworzyć Marks, Engels, Lenin. Pewne elementy udało się im nawet wprowadzić w życie (np: eliminacja tych, którzy nie pasują do systemu, założenie równego traktowania czy wspólna własność). Może wiec dobrze, że mamy jakieś wady i przywary, że nie jesteśmy idealni, bo to pozwoliło nam uniknąć komunizmu w najczystszej formie.





wtorek, 1 października 2013

"Obfite piersi, pełne biodra" Mo Yan


Tytuł oryginału: "Feng ru fei tun".


Kiedy wypatrzyłam tę książkę na bibliotecznej półce, poraziła mnie jej grubość, ale zachęciło nazwisko autora. W końcu Mo Yan to jeden z najlepszych i zarazem najbardziej kontrowersyjnych pisarzy chińskich. Laureat literackiej Nagrody Nobla z 2012 r, wypada więc zapoznać się z jego twórczością.
Opowiedziana przez autora historia dotyczy rodziny Shangguang, od lat osiadłej w małej wiosce w Północno - Wschodnim Gaomi. Jej głównym bohaterem, a zarazem narratorem, jest Jintong, jedyny syn w tej wielodzietnej rodzinie. To z jego perspektywy poznajemy najpierw poszczególnych członków rodziny, potem wioski, a następnie innych miejsc, do których zawiedzie go los. Zagubiony w otaczającej go rzeczywistości, komentuje różne wydarzenia z dziecięcą naiwnością, nie wnikając w przyczyny zachodzących przemian oraz nie rozumiejąc skutków, jakie przyjdzie mu ponosić. Biernie poddaje się wydarzeniom. I pewnie zginąłby niejeden raz, gdyby nie jego matka Shangguang Lu. To ona stanowi cement, który trzyma tę rodzinę. Bez sprzeciwu przyjmuje pod swój dach kolejne wnuki, zięciów z różnych opcji politycznych i ukrywające się  przed prawem córki. Stara się utrzymać ich przy życiu nawet w okresie wielkiego głodu. Ciężko pracuje i nie dostaje nic w zamian. Czasami musi podejmować dramatyczne decyzje (sprzedaż dwóch córek), aby uratować resztę rodziny. Oto zwykłe życie na chińskiej prowincji, a gdzieś tam daleko dochodzi do przewrotów politycznych.I każda taka zmiana w jakiś sposób odbija się na rodzinie Shangguang. Raz wiedzie im się lepiej, raz gorzej. Raz są hołubieni przez władzę, a za chwilę stanowią wrogów ludu i muszą być poddawani resocjalizacji.  Ciężko znaleźć właściwą drogę.
To wstrząsająca książka. Nie można jej opowiedzieć, trzeba przeczytać. I od razu muszę uprzedzić, to ciężka lektura. Ilość okrucieństwa, biedy, nieszczęść poraża. Nadmiar postaci o podobnie brzmiących imionach wywołuje chaos, ale..... No właśnie, jest w tej książce coś, co nie pozwala się oderwać. Chce się wiedzieć, jak ułożyły się losy członków rodziny Shangguang, czy przetrwała wioska i co dalej z gapowatym Jintongiem. I już nie jest ważne ile stron ma ta historia.