poniedziałek, 26 listopada 2012

"Śniadanie z kangurami. Australijskie przygody" Bill Bryson


Tytuł oryginału: "Down under"

Już dawno tak dobrze nie bawiłam się podczas czytania książki. Ostry język, cięty dowcip, ironia oraz bystre oko obserwatora stanowią wybuchową mieszaninę, która doprowadza czytelnika do łez. I, zapewniam Was, nie są to łzy rozpaczy.
Australia to wielka miłość autora. Wpadł tam na chwilę przed laty i .... nie, nie został, ale pokochał miłością wielką i nadzwyczaj wierną. Uczucie to nie przeszkadza mu w nieustannym tropieniu dziwnych ( w naszym odczuciu) zachowań Australijczyków i namiętnym ich opisywaniu. Bo Australia to taki dziwny świat, pełen kontrastów i niezrozumiałych dla innych nacji sposobów myślenia. Zdecydowanie obiegających od ukutych standardów europejsko- amerykańskich. Tylko Australia mogła w odmętach morskich zgubić swojego premiera. Tylko tam na jeden metr kwadratowy przypada więcej żyjątek usiłujących wysłać Cię na tamten świat niż w jakimkolwiek innym miejscu na ziemi, a spokojny spacer brzegiem morza można zakończyć jako danie główne w codziennym menu krokodyla różańcowego. 80 % fauny i flory australijskiej nie można spotkać nigdzie indziej, a specyficzne procesy ewolucyjne pozwoliły na wykształcenie się u niektórych gatunków zupełnie odmiennych cech morfologicznych. Jednym słowem to kraina magiczna, którą zamieszkują przyjacielscy i pełni życzliwości dla obcokrajowców ludzie.
Podróże z Brysonem są wspaniałą przygodą, nawet jeśli są to tylko przygody papierowe. Każdy czytelnik po lekturze ma ochotę pakować się i lecieć na drugi koniec świata, aby dotknąć i przeżyć to wszystko czego doświadczył autor. Mnie naszła jeszcze jedna refleksja. Fajnie byłoby zaprosić autora do Polski. Przecież przy naszej absurdalnej rzeczywistości wysiadają wszystkie cuda i dziwy dotychczas przez niego opisywane. Dopiero na polskie ziemi miałby szansę dotknąć absurdu w jego najczystszej postaci. Taka książka stałaby się od razu bestsellerem, choć raczej nie w Polsce, bo śmiać się  z siebie samych to my nie potrafimy.Na razie więc,  z dużą dozą sympatii, pośmiejmy się z Australijczyków. Miłej lektury.



poniedziałek, 12 listopada 2012

"Metro 2033: Do światła" Andriej Diakow


Tytuł oryginału: "Mempo 2033: K cbemy"


Kiedy całe swoje życie człowiek spędza pod ziemią to każde wyjście na powierzchnię stanowi niebywałe przeżycie. Wychodzącego przytłacza przestrzeń, razi i pali światło słońca, a szum wiatru przyprawia o palpitację. Czasami jednak trzeba opuścić bezpieczną stację metra i wyjść na zewnątrz. Zwłaszcza, gdy na powierzchni pojawia się tajemnicze światło elektryczne. A przecież tylko jeden gatunek potrafi wytwarzać prąd. Trzeba więc wyjść, bo może gdzieś tam na powierzchni jednak ludzi przetrwali i teraz światłem przywołują swych pobratymców do bezpiecznej przystani. Może jest tam czyste niebo, nieskażona woda i powietrze wolne od radiacji. Może, więc trzeba wyjść i znaleźć źródło emisji światła. Dokonać tego może tylko najlepsza z drużyn stalkerskich. Jej przewodnikiem jest Taran. Każdy członek drużyny ma specyficzne umiejętności pozwalające mu przetrwać w ekstremalnych warunkach. Najsłabszym ogniwem wydaje się Gleb, mały chłopiec, który jest zapłatą dla Tarana za prowadzenie ekspedycji. Przed naszymi wędrowcami daleka droga, a tymczasem tajemnicze światło pojawia się i znika, przyzywając drużynę i niosąc nadzieję na lepsze dni. Jednak podążanie za nim po powierzchni nie jest łatwe. Dawny świat nie jest już przyjazny i bezpieczny. Inne gatunki, mutanty wcale nie chcą powrotu ludzi na powierzchnię. Opanowały ziemię, wodę i przestworza, a nasz gatunek jest dla nich tylko pokarmem. Atakują więc wędrowców znacząco zmniejszając  liczebność grupy. Kto dotrze do źródła światła? Komu uda się rozwikłać jego zagadkę? Czy światło przyniesie wyzwolenie czy jest tylko ułudą i mirażem? Tego musicie się dowiedzieć sami...., najlepiej czytając książkę.
Kolejna część projektu "Metro 2033: Uniwersum". Moim zdaniem najlepsza. To już nie jest tylko opowieść o ciężkim życiu w podziemiach. To historia ewoluującego człowieczeństwa, u jednych w stronę dobra, u innych wprost przeciwnie. Pełna zagadek i nagłych zwrotów oraz nieoczekiwanych rozstrzygnięć.
Jak głosi stara prawda "nie wszystko złoto co się świeci", nie wszystko co z pozoru wydaje się złe, jest złe naprawdę i  odwrotnie. Prawda jest głęboko ukryta pod grubym pancerzem mającym chronić delikatne wnętrze nowego człowieka.
Polecam, polecam, polecam. I niecierpliwie czekam na kolejne części trylogii Diakowa.





czwartek, 8 listopada 2012

"Trzy psy w jednym mieszkaniu i inne historie" Anna Siwkiewicz

Trzy psy, kot, wrona, chomik, szczurek, inne psy na przychodne, kilka zaprzyjaźnionych na spacerach i dzikie stado buszujące po okolicznych łąkach. Do tego dwa pokoiki i dwoje ludzi. Aha, i jeszcze szczeniaki, bo przygarnięta sunia okazała się szczenna. W tle wielkie psie miłości, sympatie i antypatie, mnóstwo perypetii ludzko - zwierzęcych. Jeśli ktoś lubi takie klimaty to ta książka jest dla niego. Ja lubię.
Każde z przygarniętych przez autorkę zwierzaków, ma swoją własną, najczęściej smutną, historię. Dotychczasowe życie przepełnione było strachem, bólem i zwątpieniem, aż nagle karta się odmieniła. Pojawił się Dom, taki z prawdziwego zdarzenia, gdzie zwierzak ma nie tylko michę i opiekę, ale przede wszystkim miłość. I zwierzaki już wiedzą, że tym razem dobrze trafiły. Odpłacają za otrzymane dobro jak tylko potrafią:  wiernością, nieograniczoną miłością i przywiązaniem. Jednak przeżyte urazy pozostaną w nich na długo i potrzeba będzie nawet wielu lat aby powrócił spokój i zaufanie do człowieka.
Dla mnie najciekawszy jest wątek wzajemnych relacji pomiędzy zwierzętami. Fascynujące są historie o tym jak kształtowała się hierarchia stada, jak powstawały i upadały długo i krótkoterminowe sojusze. Samo stado mogło być jedno lub wielogatunkowe ( każdy przyzwoity pies wie, że domowego kota się nie przegania ). Rywalizacja o terytorium, miskę ( wraz z zawartością ) kocyk, kanapę, zabawki czy zainteresowanie człowieka to dość obfity program zwierzęcego dnia. A przecież są jeszcze spacery, na których można stoczyć bitwę z nielubianym psami, powąchać pod ogonem ślicznie pachnącą suczkę, pogonić koty ( niedomowe więc można ), podlać kwiaty i drzewka. Huk roboty !
Ci, którzy mają zwierzaki, mogą znaleźć w tej książce odpowiedź na wiele pytań, jak lepiej rozumieć i interpretować to co się z domowymi ulubieńcami dzieje. Niezdecydowanych na pewno zachęci do przygarnięcia jakiegoś biedaka, a że nadchodzi zima to czytajcie i pędźcie do schroniska, tam wiele takich maluchów czeka na dobry dom.






wtorek, 6 listopada 2012

"Martwa natura z krukami" Douglas Preston, Lincoln Child


Tytuł oryginału: "Still life with crows"

Kolejna odsłona przygód agenta specjalnego, Pendergasta, stworzona przez brawurowy duet pisarski Preston & Child. Historia utrzymana na dobrym poziomie, wciągająca, pełna przygód i wyzwań, którym będzie musiał sprostać główny bohater. Do rzeczy, jednak..
W maleńkim miasteczku Medicine Creek dochodzi do zbrodni. Już sam fakt jej popełnienia jest wstrząsem dla sennej społeczności. Atmosferę dodatkowo podgrzewa informacja, że znalezione zwłoki zostały w specyficzny sposób upozowane przez mordercę. Całość przypominała obrazową martwą naturę. Takie nietypowe morderstwo musiało wzbudzić duże zainteresowanie mediów. Dziennikarze okupują miejscowy bar polując na jakiekolwiek informacje. Nic więc dziwnego, że przybycie odzianego na czarno agenta stanowi dodatkowy bodziec do głębszych indagacji. Plączą się tropy i domysły. Kolejne morderstwo to przysłowiowy kij w mrowisko. Władze stanowe przysyłają specjalny oddział, a Pendergast wyciąga zaskakujący wniosek: te zbrodnie są dziełem seryjnego mordercy i ten morderca pochodzi z Medicine Creek. Burza jaka rozpętuje się po tym oświadczeniu nie ma sobie równych. Niemniej kolejne wydarzenia wydają się potwierdzać tę tezę. A jaka jest prawda? Musicie dowiedzieć się sami.
Każde kolejne spotkanie z agentem Pendergastem to dla mnie przyjemność i gwarancja dobrej zabawy. Nie podejmuję się jednak samodzielnego znalezienia mordercy. Autorzy mają tak bujną wyobraźnię, że rozwiązanie za każdym razem, kompletnie mnie zaskakuje. "Martwą naturę" zdecydowanie polecam. Wartka akcja nie pozwala się nudzić, a jej nagłe zwroty przyprawić mogą o zawrót głowy. I o to chodzi, bo dobry kryminał ma czytelnika zaskakiwać raz za razem. I tak jest w tym przypadku.