Kto kocha dziewiętnastowieczną Warszawę, kto lubi zanurzać się w tamten czas i klimat, ten musi koniecznie sięgnąć po tę książkę. Stanowi ona zbiór bogato ilustrowanych szkiców warszawskich. Opowiada o pojedynczych osobach, zbiorowościach, codziennym życiu i wielkich wydarzeniach historycznych.
Szczególne wrażenie robi na czytelniku prawie że chronologiczny opis wypadków z lutego 1861 roku. Strzały Moskali, skierowane do gromadzącego się tłumu, śmierć jaką poniosło pięć osób sprawiły, iż Polacy znowu stali się jednym narodem. Nieważne, że rozbitym pomiędzy trzy zabory. Jednoczyła ich siła, której nie mogły przełamać ani moskiewskie armaty, ani liczne aresztowania, ani setki dekretów zabraniających każdej aktywności. Nic nie zdołało złamać rozbudzonego polskiego ducha. Prym w tym narodowym poruszeniu wiodła, oczywiście, Warszawa. To w niej biło serce tajnego komitetu, którego odezwy były nie tylko czytane, ale także realizowane w sposób całkowicie bezwarunkowy. Gdy niemożliwa była bezpośrednia walka orężem, został on zastąpiony czynem, gestem, ubiorem. To także broń, może nawet groźniejsza i dotkliwsza niż strzelające armaty. Cały naród walczył. Na rzecz sprawy narodowej płynęły datki (czasami był to przysłowiowy ostatni grosz), obowiązywała tzw. gruba żałoba. Stosowały się do niej nawet małe dzieci. Co tam dzieci, ich zabawki także zostały ubrane w żałobne szaty. Żaden inny kolor poza czernią i bielą nie miał prawa pojawić się na ulicy. I na nic zdały się wydawane rozporządzenia. Początkowo zakazy ignorowano, później wymyślono tysiące sposobów aby je obejść. Przecież Polak potrafi, choć raz w słusznej sprawie.
Czytając zastanawiałam się czy my Polacy XXI wieku potrafilibyśmy tak jak nasi przodkowie zjednoczyć się w słusznej sprawie. Co byłoby ważniejsze, Polska czy nasze prywatne podwórko?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz