Zachęcona trylogią o księdzu Olbrachcie od razu, gdy wypatrzyłam na bibliotecznej półce, kolejną książkę Jana Grzegorczyka, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Choćby po to, aby sprawdzić jak ten pisarz sprawdza się w nieco innej konwencji niż katolicko - księżowska. I to był strzał w dziesiątkę.
Podczas relaksującego spaceru, Stanisław Madej, główny bohater opowieści, znajduje wiszące na drzewie zwłoki mężczyzny. Wszyscy uznają, że to samobójstwo, ale coś w tej historii nie daje Madejowi spokoju.
Postanawia wdrożyć własne śledztwo. Czasu ma dużo, gdyż po niedawnej śmierci matki musi swoje życie ułożyć od nowa. Porzuca Poznań i wygodną pracę w wydawnictwie i rozpoczyna pionierskie życie na głuchej wsi. Nie całkiem głuchej, bo przewija się przez nią barwna galeria postaci. Ksiądz, były prokurator, nawrócony alkoholik, bieżący alkoholik to tylko niektóre z nich. Każdy z nich niesie z sobą i w sobie własną historię. Połączone w jedną opowieść zaczynają w przedziwny sposób oddziaływać na życie Madej. Na tym zapomnianym pustkowiu dokonuje się cud przemiany. Stary, wyalienowany z życia, kawaler odzyskuje siebie. Stwarza swój własny, całkiem nowy dom, nawiązuje nowe znajomości, spotyka miłość swego życia, a przy okazji rozwiązuje zagadkę tajemniczego wisielca.
Pozornie to bardzo lekka książka. Ot, zwykła opowieść o przemianie głównego bohatera, który nagle przewartościowuje swoje dotychczasowe życie. Wiele takich na księgarskim rynku. Pozory jednak mylą. Prosta historia przekazuje bowiem czytelnikowi prawdy uniwersalne. Pierwsza z nich brzmi: cokolwiek się dzieje zawsze należy patrzeć głębiej, bo nic nie jest takie jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Druga: zawsze i wszędzie najważniejszy jest człowiek. Kiedy już się posiądzie i zrozumie tę podstawową wiedzę można odbyć przemianę, tak jak Stanisław Madej, a to prosta droga do poukładania sobie życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz