czwartek, 25 października 2012

"Tysiąc dni w Orvieto" Marlena de Blasi


Tytuł oryginału: "The lady in the palazzo: at home in Umbria."


Czasami jesteśmy nazywani Włochami północy. Często zastanawiałam się dlaczego? Przecież nasza, polska mentalność jest zupełnie inna i mało ma punktów stycznych z włoską. Pocieszające jest jednak to, że i inne nacje mają kłopoty ze zrozumieniem włoskiej duszy. Cóż, nie rozumiemy subtelnego języka zawoalowanych niuansów, podskórnych układów i wzajemnych powiązań. Aby zrozumieć ten świat trzeba być Włochem, niestety.
Marlena wraz z mężem nadal poszukuje swego wymarzonego domu. Kręte ścieżki zaprowadziły ich do Orvieto, gdzie dostali się w ręce miejscowych agentów nieruchomości. Po przejrzeniu chyba wszystkich miejscowych ofert, wydaje się, że będą musieli zrezygnować. Nagle, jak królik z kapelusza pojawia się wspaniała propozycja. W zamian za sfinansowanie remontu apartamentu w palazzo Ubaldnini, będą mogli w nim mieszkać aż do śmierci za symboliczny czynsz. Intuicja naszych bohaterów chyba w tym momencie spała. Nie zaniepokoił ich fakt, że zaproponowane im warunki są nad wyraz korzystne. Przyjęli ofertę i już wkrótce musieli ponieść konsekwencje swojej decyzji. Mieszkanie, które zaproponowano im na czas remontu okazało się  nie tylko całkowicie zagrzybione ale pozbawione kuchni. To duży utrudnienie w codziennym życiu, a co dopiero, gdy jest się autorką książek kulinarnych. Dodatkowo czas rozpoczęcia remontu odpływa w siną dal. Wszystkie te mankamenty zmuszają Marlenę do podjęcia intensywnych działań. Musi znaleźć sobie inną kuchnię, w której będzie mogła testować pozyskiwane przepisy. Dzięki intensywnym poszukiwaniom udaje się jej nie tylko znaleźć kuchnię, ale także zaprzyjaźnić się z kilkoma mieszkańcami Orvieto. Na gotowaniu i rozmowach o życiu czas płynie szybko i już po dwóch latach remont apartamentu dobiega końca. Można więc wydać finałową ucztę w odrestaurowanej sali balowej. Do wspólnego stołu zasiadają starzy i nowi przyjaciele a wszystkich łączy, oczywiście, dobre włoskie jedzenie.
Kolejna ciepła opowiastka o tym co w Italii najważniejsze, ale niewiele wnosi, niewiele przekazuje.Czyta się jednak dość przyjemnie. Dobry, pełen słońca zapychacz na nadchodzące długie jesienne wieczory.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz