piątek, 13 stycznia 2012

"Części intymne" Izabela Sowa

Jeśli ktoś sięgnie po tę książkę szukając klimatu owocowej trylogii, będzie rozczarowany. Nie ten czas, nie ci ludzie, nie to miejsce. Pozostał jednak ten sam ironiczno - satyryczny styl, który tak mnie urzekał. I ta sama dziwność w komponowaniu akcji książki, splataniu różnych wątków poszczególnych bohaterów.
Janusz, świeżo odkryty geniusz pisarski, ma wyjechać na prowincję w celu odbycia tzw. spotkań autorskich. Z góry wie, że będzie to niełatwa wyprawa. W końcu zadeklarowanemu mieszczuchowi trudno jest zostawić wygodny fotel, przytulną knajpę i przyjaciół. Sama  prowincja jako taka nie jest także miejscem, gdzie chciałoby się spędzać czas ( nawet jeśli płacą nam za jego spędzanie). Od podpisanej umowy nie ma jednak odwrotu. Nasz bohater wyrusza więc w podróż życia. Przyjdzie mu skonfrontować się z rzeczywistością, o której wolałby  zapomnieć lub nigdy nie wiedzieć. I my będziemy coraz szerzej otwierać oczy ze zdumienia, gdy z pozornie oderwanych kawałków zacznie nam układać się obraz prawdziwego Janusza. Faceta w średnim wieku, mieszkającego z królikiem, żywiącego się tylko bananami, zagmatwanego w podwójny romans z Miśkiem i z żoną Miśka. Dodatkowo, okazuje się, że jego największy bestseller to plagiat. Złośliwy los styka go z autorką bloga, którego obszerne fragmenty wykorzystał w swojej powieści. Do tego spotkania dochodzi  na tej zapomnianej prowincji właśnie. Niełatwe ma życie nasz bohater. Oj, niełatwe.
"Części intymne" określane są jako ironiczna podróż w głąb samego siebie. Nie mogę się zgodzić z tym twierdzeniem. Jeśli to ma być podróż to bez biletu i w głąb niebytu. Bohater jest tylko biernym uczestnikiem wydarzeń.  Za wszelką cenę stara się nie angażować, bo zaangażowanie budzi emocje, a tych w Januszu po prostu nie ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz