Tytuł oryginału: "The Altar of Eden"
Już kilka razy na łamach tego blogu deklarowałam swoją wielką miłość do Rollinsa. Na każdą jego nową pozycję czekałam zawsze z ogromnym napięciem. Z góry mogłam założyć, że przede mną dobra lektura i świetna zabawa. Podobnie było przed przeczytaniem "Ołtarza Edenu". Tylko, że tym razem po lekturze byłam totalne rozczarowana. W moim odczuciu "Ołtarz Edenu" to chyba najgorsza książka tego autora.
W Zatoce Meksykańskiej został odnaleziony porzucony trawler. Ponieważ jego ładunek stanowią zwierzęta, do ich zbadania wezwana zostaje dr Lorna Polk. Już podczas pierwszego badania wychodzi na jaw, że na zwierzętach tych dokonywano eksperymentów genetycznych. Dokładniejsze analizy pozwalają stwierdzić, że były to głębokie ingerencje wewnątrz genomu. Sprawcy tych makabrycznych badań nie mogą pozwolić, aby prawda o ich działalności ujrzała światło dzienne. To oznacza, że dr Polk, jej współpracownikom i innym osobom, które miały kontakt ze zwierzętami grozi poważne niebezpieczeństwo. Ośrodek ACRES, w którym znalezione zwierzęta przechodzą kwarantannę, zostaje wysadzony w powietrze, a dr Polk uprowadzona na wyspę o znaczącej nazwie "Eden Utracony". Tu poznaje dalsze szczegóły programu badań. Prawda przerasta najkoszmarniejszy horror. Na tej rajskiej wysepce prowadzone są zaawansowane badania genetyczne, nie tylko na zwierzętach...
Uważam, że tym razem Rollins przegadał temat. Nawet najwytrwalszy czytelnik nie jest w stanie przebrnąć przez rozwlekłe opisy teorii genetycznych, ze szczególnym uwzględnieniem fraktali. Skomplikowane relacje pomiędzy bohaterami tylko zaciemniają obraz.
W "Ołtarzu Edenu" odnajdziemy wszystkie elementy dobrej powieści przygodowej. Całość jednak nie dorasta do poziomu, do którego przyzwyczailiśmy się w poprzednich pozycjach. Zdecydowanie wolę Sigmę !!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz