wtorek, 4 grudnia 2012
"Przez dziki wschód" Tomasz Grzywaczewski
Tak się jakoś złożyło, że równocześnie czytałam dwie pozycje opisujące wędrówkę po tym samym kawałku ziemi. "Dzienniki kołymskie" i "Przez dziki wschód". W tej pierwsze zagłębiałam się z przyjemnością. Drugą wybrałam celowo, aby poznać opinię i ocenę młodszego pokolenia. Wydawało mi się, że takie zderzenie dwóch niezależnych relacji musi dać efekt synergii i suma wyniesionych wrażeń będzie gigantyczna. Niekoniecznie, niestety.
Trzech młodych mężczyzn wyrusza szlakiem sławnej ucieczki z gułagu. Chcą, podobnie jak uciekinierzy, przejść szlak od Jakucka do Kalkuty. W czasie wędrówki muszą przejść, przepłynąć lub przejechać ponad osiem tysięcy kilometrów. Na wędrownym szlaku czekają na nich przeróżne przygody i rozliczne perypetie. Jednak po kilku miesiącach uda się im osiągnąć cel i złożyć swoisty hołd tym, którzy przed laty szli tym samym szlakiem w znacznie gorszych warunkach.
Mam dużo zastrzeżeń do tej książki. Przede wszystkim jest za długa i zbyt przegadana. Gdyby była o połowę krótsza, jej dynamika znacznie by wzrosła. Autor niepotrzebnie częstuje nas opowieściami o tym, że lubić brać częsty prysznic lub popijać poranną kawę. Czytelnika sięgającego po tego typu lekturę naprawdę to nie interesuje. Po drugie: w książce dużo jest urwanych wątków np: przez kilka stron jesteśmy częstowani opowieścią o spuchniętych nogach autora i o tym jak trudno mu na nich wędrować ( co jest prawdą ). Fakt ten zaczyna urastać do rangi naczelnego problemu wyprawy i czytający czeka na jakieś dramatyczne rozwiązanie sytuacji, gdy tymczasem wszystko rozpływa się i nagle nie ma już tematu. Nie wiadomo jak się problem rozwiązał. Podobnych przeskoków jest w tej książce kilka.
A teraz pora na najcięższy zarzut. W tej książce nie ma ludzi. Dużo jest o samej wędrówce, pięknie przyrody, dziwnych zwyczajach, ale niewiele jest o zwykłych mieszkańcach tamtych stron. Występują gdzieś marginalnie, najczęściej w kontekście powszechnego pijaństwa, wszechogarniającego brudu i ogólnego zacofania. Autor patrzy na nich z perspektywy Europejczyka, któremu nie dorastają nawet do pięt i krytykuje wszystko, nie starają się zrozumieć ich odmienności. A wyciągane przez niego wnioski po prostu powalają na kolana. " Z pomarszczonych twarzy Jakutek można wyczytać, że od dziesięcioleci mieszkają w tym samym miejscu". Wiedziałam, że z ludzkiej twarzy można wyczytać wiele różnych rzeczy, ale nigdy nie przypuszczałam, że są na niej wypisane kolejne miejsca zamieszkania. Może jednak należało powstrzymać swoje krasomówstwo?
I jeszcze jedno. Być może tak działa duża różnica wieku, ale nie podoba mi się, gdy o panu Glińskim, w co drugim zdaniu, autor wyraża się per "staruszek". Język polski jest bardzo bogaty i różnorodny jeśli chodzi o określanie wieku podeszłego lub starości. Tak częste używanie tego jednego zwrotu sprawia, że zaczyna nabierać ono określenia pejoratywnego.
Sama wyprawa fascynująca i pełna wyzwań, ale można było opisać ją lepiej i ciekawiej. Jeśli komuś uda się dobrnąć do końca książki to na pewno z zaciekawieniem sięgnie po inne lektury dotyczące tego rejonu świata i to duży plus tej pozycji.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz