wtorek, 24 września 2013
"Czas zmierzchu" Dmitry Glukhovsky
Tytuł oryginału:
"Metro" tego autora to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam ostatnimi czasy. Nic więc dziwnego, że kiedy w jednej z bibliotek wpadł mi w ręce "Czas zmierzchu", inne lektury zostały odstawione na czas jakiś. I nie zawiodłam się.
Tłumacz z języka angielskiego, przytłoczony wielką ilością zaległych rachunków do zapłacenia, przyjmuje pierwsze zlecenie, jakie mu się trafiło. Tym razem jest to tłumaczenie starego dziennika z pewnej wyprawy po Jukatanie. Nic to, że hiszpański (bo taki jest oryginalny język dziennika) nie jest jego mocną stroną. W końcu od czego są słowniki? Byleby dobrze płacili. Przekładany tekst okazał się dość trudny, ale wciągający. Tak bardzo, że nasz bohater zaczął szukać dodatkowych informacji o konkwiście, Majach, ich życiu i obrzędach. W jednej z książek przypadkowo dociera do opisów różnych wierzeń majańskich. Jedno z nich mówi, że raz na 52 haaby wszechświat staje u progu katastrofy. Zaczyna się pięciodniowy okres, w którym ziemię opanowują demony, szaleją wszelkie możliwe kataklizmy, a przerażeni ludzie barykadują się w swoich domach, oczekując na koniec tego strasznego czasu. Nagle, porzucając tłumaczenie dziennika, uświadamia sobie, iż być może właśnie nastał ten czas. Czas majańskiej apokalipsy. Kto go przetrwa?
Prezentowana książka to fantastyka pozornie, bo jest w niej głębia, jaką trudno znaleźć w innych, podobnych utworach, dotyczące naszej, ludzkiej egzystencji we wszechświecie i mikroświecie, jaki tworzymy. Zgodnie z wierzeniami Majów w pierwszych latach życia nasz świat jest prężny, wesoły, pełen kolorów, zapachów i smaków. Otaczają nas ludzie, których kochamy i cenimy. Jesteśmy centralnym punktem naszego wszechświata, do którego zmierzają wszystkie ścieżki. Czas jednak płynie i otaczający nas ludzie zaczynają przechodzić na drugą stronę. Istnieją nadal, ale tylko w naszych wspomnieniach i tylko my jesteśmy w stanie ich przywołać. Zmienia się więc układ naszego wszechświata, jego środek przesuwa się. To już nie jest świat realny, którego możemy dotknąć, ale świat ukryty gdzieś głęboko w naszych synapsach, zwojach mózgowych. Jeszcze umiemy przywołać go, choć na chwilę, ale już wiemy, że jest daleko od nas. I nagle przychodzi dzień, gdy uświadamiamy sobie, że wszyscy, na których nam zależało, których kochaliśmy, są już tam i już nie potrafimy przywołać dawnego świata, i z całą mocą uświadamiamy sobie, że teraz to my musimy pójść. I stworzyć nowy wszechświat.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz