Lubię książki o kosmitach. I filmy też. Zwłaszcza te o inwazji na Ziemię. Zawsze zastanawiam się, jak bujną wyobraźnię ma autor, który potrafi stworzyć takie historię. Niestety, w omawianym przypadku wyobraźnia autora przekroczyła najdalsze nawet granice, co zaowocowało dziełem niezbyt wysokich lotów.
Pewnego dnia na ekranach telewizorów pojawia się program sprzed dwóch lat. Początkowo wszyscy zakładają, że jest to jakaś awaria nadajników i z kosmosu powracają przypadkowo wysłane tam fale telewizyjne. Przekazu tego nie można w żaden sposób zablokować. Można tylko patrzeć. Wkrótce jednak emitowane audycje zmieniają swój charakter. Pokazują Ziemianom widoki dziwnej różowo - pomarańczowej planety, innowacyjnych rozwiązań technologicznych, do których ludzkość dojdzie dopiero za kilka lat. Niemożliwe stało się faktem: gdzieś tam, w kosmosie, są istoty rozumne, które nawiązały z nami kontakt. Do pierwszego spotkania jest już blisko. Najpierw jednak na Ziemię przyleci specjalna grupa obcych, która przygotuje pierwszą oficjalną wizytę Onijanów. Miłe złego początki. Oczywiście zostajemy przez nich wystawieni do wiatru, a sami Onijanie nie są tak pokojowo nastawieni, jakby się początkowo wydawało. Równocześnie Chiny, wraz ze sprzymierzeńcami, zaczynają wprowadzać własne rządy, usiłując podporządkować sobie kogo się da. Zrozumiałe jest więc, że wybucha wielka wojna, w której wszyscy walczą ze wszystkimi, a straty są ogromne. W końcu jednak dzięki wiodącej roli Polski (sic !) zostaje podpisany traktat pokojowy. W tle mamy jeszcze: historię miłosną Ziemianina i Onijanki, tajemniczego Alexa, będącego nie wiadomo kim i wykonującego rozliczne zadania, a w przerwach pomiędzy nimi wpadającego do domu na chwilę przytulania z żoną; dziwne wybuchy jądrowe w niemieckich miastach; kuchenki mikrofalowe niszczące Detroit; ojca Pio odwiedzającego chorych w szpitalu; biskupa będącego prezydentem Polski; sztormy i huragany; topniejący lód i onijańskie fabryki przetwarzania ludzi.
Uffff, autora poniosła wyobraźnia. Jak do barszczu wrzucimy zbyt dużo grzybów, to wyjdzie nam kiepska grzybowa, a nie dobry barszcz. Trzymając się wiec porównań kulinarnych: autorowi wyszedł groch z kapustą (niezbyt udany zresztą). Pomysł dobry, ale cała reszta kompletnie nie do przyjęcia. Zbyt wiele postaci, nadmiar wątków i wydarzeń pobocznych, niespójna koncepcja czasowo - przestrzenna sprawiają, że po przeczytaniu dwustu stron czytelnik nie wie już kto z kim i dlaczego. Zadziwia umieszczenie w jednym rozdziale różnych wątków, dziejących się w innych miejscach, latach i dotyczących różnych postaci, bez widocznego dla czytelnika przejścia. Kiepska redakcja książki (błędy ortograficzne) dodatkowo utrudnia czytanie.
"Wojna światów" Wellsa liczy sto stron i weszła do kanonu literatury sf, siedmiusetstronnicowe "Orędzie" na pewno tam nie trafi. Tylko dla upartych fanów gatunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz