piątek, 6 lipca 2012

"Przypadki pani Eustaszyny" Maria Ulatowska

Kolejna odsłona twórczości Marii Ulatowskiej. Zdecydowanie bardziej udana niż "Pensjonat Sosnówka". Mocno zarysowana postać głównej bohaterki sprawia, że czytelnika wciągają jej powikłane losy i z chęcią sięga do kolejnych rozdziałów. Ale od początku.
Pani Eustaszyna? Kto to? Co to? I skąd się wzięła? Tak nazwała sama siebie pani Jadwiga Krzewicz - Zagórska, podobno przedwojenna arystokratka. Nienawidzi swojego imienia tak bardzo, że postanawia wykorzenić je ze swego życia. A że trafił się jej mąż imieniem Eustachy więc....  rozwiązanie problemu okazało się banalnie proste.
Tyle tytułem wstępu. Dalszy ciąg historii pani Eustaszyny jest jeszcze bardziej interesujący, bo indywidualność to nieprzeciętna i skrajnie egoistyczna. Żyje w dziwnym przekonaniu, że to od jej decyzji i kierownictwa zależy szczęście i dobrostan wszystkich członków rodziny. W związku z tym, każde nawet najmniejsze wydarzenie w życiu rodziny musi uzyskać jej błogosławieństwo i akceptację. I niech nikt nie próbuje się wyłamywać, wtedy pani Eustaszyna pokaże pazurki. Rządzi więc i decyduje za wszystkich, w błogim przekonaniu o własnej nieomylności. Młodsze pokolenie jednak  już opracowało strategię działania i umiejętnie manipuluje starszą panią, aby osiągnąć zamierzone cele. I świetnie mu się to udaje.
Powodów do zazdrości jest więcej. Pani Jadwiga, mimo zaawansowanego już wieku prezentuje wigor nieprzeciętny i przeogromną chęć do życia. Nieobce są jej nowinki komputerowe i świat internetu. Z zapałem zgłębia tajniki awiacji i szturmem podbija czytelniczy rynek. Już wystarczy.
To dobra książka na upalne, letnie dni. Nie trzeba zbytnio się wysilać, akcja jest prosta i standardowa. Bohaterka czasami śmieszy, czasami denerwuje. Na szczęście wszystkie perypetie pani Eustaszny i jej rodziny zmierzają ku szczęśliwemu zakończeniu, chyba, że ktoś po drodze zgładzi wreszcie  panią Jadwigę. Ale to byłby przecież kryminał a nie pogodna opowieść.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz