Tytuł oryginału: "Notes from a big country"
Jedno wiem na pewno, jeśli kiedykolwiek uda mi się zawędrowac do Stanów Zjednoczonych, będę musiała odpowiednio się do tej wyprawy przygotowac wykupując wszelkie możliwe ubezpieczenia - od wszystkiego. Wszak to jeden z najbardziej niebezpiecznych dla człowieka krajów. I jakoś nie pociesza mnie stwierdzenie, że najbardziej narażeni są sami Amerykanie. W państwie, w którym 400 tys. wypadków rocznie spowodowanych jest przez sofy, kanapy i fotele, trzeba byc przygotowanym na każde okoliczności. Poza tym nie mam pewności, że kanapa, na której będę spac odróżni mnie od rdzennego Amerykanina.
Bill Bryson ma niewątpliwy talent do wyłapywania absurdów codziennego życia, jeśli dodac do tego cięty język i dużą dozę ironii ( czasam nawet autoironii) to otrzymamy "Zapiski z wielkiego kraju". Pisarz wraz z rodziną wraca do USA po kilkunastoletnim pobycie w Wielkiej Brytanii. Ze zdumieniem zauważa jak bardzo zmienili się jego rodacy. W swych felietonach bezlitośnie wyśmiewa amerykański styl życia, wszechobecny konsumpcjonizm, rozliczne procedury, którym wszyscy podporządkowują się z ochotą, nie zastanawiając się nad sensem ich stosowania. Jednak pod powierzchniową warstwą dowcipu dostrzec można głęboką troskę o Amerykę i jej dalszy los. Ogólna bezmyślnośc i brak refleksji nie wróżą dobrze przyszłości Stanów Zjednoczonych. Bryson próbuje więc obudzic swych rodaków z letargu, w którym się pogrążają.
Książkę polecam jako godną przeczytania. W końcu i u nas można już wypróbowac rozliczne sposoby wykorzystania maszynki do rozdrabniania odpadów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz