Ostatnio na rynku pojawia się coraz więcej kryminałów w stylu retro. Jedną z takich pozycji jest właśnie "Zbrodnia w błękicie", całkiem udany debiut Katarzyny Kwiatkowskiej.
Tuż przed nadchodzącą śnieżycą do dworu Tadeusza Tarnowskiego dociera wraz ze służącym, jego przyjaciel, Jan Morawski - detektyw amator. Podczas powitalnej kolacji okazuje się, że w pałacu jest więcej gości, nie zawsze życzliwie do siebie usposobionych. Wzajemne animozje powodują, że podczas posiłku dochodzi do nieustannych scysji. Następnego dnia, w mroźny i śnieżny poranek, służąca odkrywa zwłoki młodej dziewczyny, Zofii. Ponieważ pałac jest całkowicie odcięty od świata, nie można zawiadomic władz o tragedii jaka się wydarzyła. Jedyną osobą, która może odkryc mordercę jest Jan i to jemu zostaje powierzone prowadzenie śledztwa. Pierwszy wniosek, do którego dochodzi brzmi złowieszczo: każda z przebywających w pałacu osób miała motyw i możliwośc by zabic Zosię.
Autorka wspaniale buduje intrygę. Proste opisy postaci sprawiają, że są one bardzo naturalne a co za tym idzie wiarygodne. Pozowliło to na realizowanie koncepcji: "od wszyscy podejrzani do nikt nie jest winny". Książka wciąga, z trudem można się powstrzymac przed zerknięciem na jej koniec, aby sprawdzic kto zabił. I nie jest nużąca. Nawet zręcznie wplecione w akcję wątki historyczno - wyzwoleńcze, nie przeszkadzają a stanowią dodatkowy wątek mylący tropy. A opisy arcydzieł kulinarnych przygotowywanych przez kucharkę? Te babeczki z kremem waniliowym, ptysie z wiśniami, combry sarnie. Po skończonej uczcie duchowej człowiek z zapałem rzuca się do opróżniania lodówki. Jednym słowem polecam. Zwłaszcza niejadkom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz